Jak zdołam wypowiedzieć to, co czuję? Wierz mi, że to jest właśnie szczyt mojego wewnętrznego męczeństwa. Żyję pogrążony w nieustannej nocy; ciemności są przeraźliwie gęste. Wzdycham za światłem, a ono ciągle nie przychodzi. A jeśli kiedyś - zdarza się to zbyt rzadko! - pojawi się w mej duszy jakiś nikły promyk, to właśnie wtedy w duchu rozpala się rozpaczliwe pragnienie ujrzenia blasku słońca. Pragnienie to jest tak silne i gwałtowne, że zupełnie opadam wówczas z sił i usycham z miłości do Boga, i wydaje mi się, że nadchodzi koniec.
Wszystko to czuję bez udziału mojej woli i bez najmniejszego wysiłku zmierzającego do osiągnięcia tego. Wszystko to zdarza mi się najczęściej poza czasem modlitwy, a także kiedy jestem zajęty czynnościami niemającymi z tym żadnego związku.
Nie chciałbym odczuwać tych rzeczy, zauważam bowiem, że kiedy przybierają bardzo gwałtowną formę, wtedy odczuwa je także moja strona fizyczna i bardzo się boję, czy nie jest to moje działanie. Czuję się, jakbym miał za chwilę umrzeć i chciałbym umrzeć, aby już nie odczuwać ciężaru ręki Bożej gniotącej mego ducha.
Co to właściwie jest? Jak mam postąpić, żeby wydobyć się z tego żałosnego stanu? Czy to Bóg działa we mnie, czy też ktoś inny? Powiedz mi to jasno, jak zawsze to czynisz, i pomóż mi zrozumieć, do czego to zmierza.
Za: G. Pasquale, 365 dni z Ojcem Pio, W drodze, Poznań 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz