Pokazuje nam Boga

O Ojcu Pio oraz niezwykłych zdarzeniach, których osobiście doświadczył opowiada kapucyn - brat Paweł Teperski OFMCap.
 
    - Ojciec Pio od samego początku był swoistym utrapieniem dla Kościoła. Niezwykłe charyzmaty, jakie otrzymał powodowały, że Stygmatyk z Gargano od samego początku otaczany był przez rzesze wiernych, które z podziwem i szacunkiem należnym świętemu gromadziły się przy nim. Cześć dla świętych jest w Kościele bardzo dobrze widziana i nawet wskazana, ale… co zrobić, jeśli taką cześć okazuje się osobie żyjącej, jeśli wierni są gotowi spalić parę kościołów, jeśli władze kościelne zdecydują się przenieść prostego zakonnika do innego klasztoru? Tak było za jego życia. "Problemy" z Ojcem Pio nie ustały także po jego śmierci. Co tu zrobić, jak zareagować na ekshumację i wystawienie jego ciała, gdy pobożni Włosi chcą spędzać w krypcie Ojca Pio więcej czasu niż przed Najświętszym Sakramentem? Co więcej, te stale dziejące się cuda, które już z samej swojej natury wymykają się nam spod kontroli i powodują, że nasze schematy dotyczące wiary i Boga muszą pójść w zapomnienie. Rzeczywistość ułożona i poukładana nie dotyczy bynajmniej osoby prostego kapucyńskiego zakonnika.
 
   Sam "padłem łupem" Ojca Pio, kiedy w 2001 r. jako diakon pojechałem na półtoramiesięczną praktykę do San Giovanni Rotondo. Jako alumn przykładający się solidnie do nauki w seminarium i starający się zdobyć wszelką możliwą wiedzę teologiczną, by później być "dobrym kapłanem", trafiłem do Włoch pod koniec czerwca. Przywitało mnie gorące powietrze i jeszcze bardziej gorący tłum tłoczący się przed bazyliką w San Giovanni. Od samego początku musiałem przemodelować swoje "teologiczne spojrzenie" na świat. Tłumy ludzi przychodziły bowiem i mówiły, że śnił im się Ojciec Pio, że przyszedł do nich w nocy i coś im mówił, że spotkali go na jawie w ciągu dnia, że im pomógł i tym podobne cudowne zjawiska. Cóż, choć definicja normalności jest względna, to jednak potrafię rozróżnić rzeczywistość od tego, co jest bajką i wytworem fantazji; to co jest możliwe, od rzeczy niemożliwych. Spokojnie słuchałem zatem relacji podekscytowanych pielgrzymów, chcących podzielić się tymi nadzwyczajnymi zjawiskami z każdym napotkanym w sanktuarium kapucynem, bez względu na to, czy był Włochem i czy rozumiał to, co się mówi. Po pewnym czasie zadziwiła mnie częstotliwości tych ponadnaturalnych zjawisk, jak również przekonania osób, które o tym mówiły. "Co gorsza", niektóre świadectwa dawały mi osoby, bynajmniej nie wyglądające na rozchwiane emocjonalnie. Byli to ludzie wykształceni, pięknie ubrani i zadbani, mówiący poprawną włoszczyzną, odznaczający się wysoką kulturą osobistą i wcale nie pragnący obnosić się z pewnymi osobistymi wydarzeniami. Ich relacje dawały mi do myślenia.
 
    - Co jest z tym Ojcem Pio, który nie dawał spokoju kongregacjom watykańskim za swego życia na skutek owych nadprzyrodzonych zjawisk dziejących się w jego życiu na porządku dziennym? W San Giovanni Rotondo cuda i nadzwyczajne łaski były i są nadal czymś naturalnym. To jednak, co dla jednych jest niewątpliwym cudem, dla nas wcale nie musi się takim wydawać. Sam pamiętam zdarzenie, kiedy to jadąc samochodem przez Włochy zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej przy autostradzie, by rozprostować kości i odpocząć chwilkę. Były to późne godziny wieczorne. Korzystając z wolnej chwili poszedłem do baru, aby skorzystać z toalety. Po wejściu mój wzrok przykuł człowiek siedzący przy ladzie i pijący piwo, który popatrzył na mnie takim przerażonym wzrokiem, że miało się wrażenie, że zobaczył ducha. Mam świadomość i przyzwyczaiłem się już do tego, że habit nie jest standardowym ubiorem używanym przez większość społeczeństwa w Europie, tym niemniej dzięki telewizji każdy chyba widział zakonnika, a 12 godzin za kierownicą nie wyrządziło mi chyba takiej krzywdy, żeby mój widok budził takie przerażenie. Nieśmiało, ku przerażeniu patrzącego na mnie, zbliżyłem się do lady, aby spytać o toaletę. Ów przerażony człowiek, dławiąc się i krztusząc spytał, czy jestem zakonnikiem. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że tak. Rozmowa potoczyła się dalej. Okazało się, że wspomniany przed chwilą człowiek deklarował się jako osoba niewierząca i konwersując z kolegą przytaczał tysiące argumentów na nieistnienie Boga. Jako koronny argument na to, że cuda nie istnieją (czyli, że nie ma Boga, który może dokonywać cudów), powiedział, że uwierzyłby, gdyby w tym momencie, do baru wszedł zakonnik ubrany w habit. Zwarzywszy, że pora była dość późna a bar znajdował się przy autostradzie, faktycznie nie należało się spodziewać tam zakonnika. Moje wejście było dla tego człowieka cudem, choć dla mnie było ono naturalną konsekwencją tego, że jestem człowiekiem i co parę godzin - jak każdy - mam potrzebę skorzystania z toalety. Cudem dla tego człowieka - w znaczeniu relatywnym - był fakt, że pojawiłem się tam właśnie w tym momencie, gdy on zarzekał się, że w Boga nie wierzy i że nie ma cudów.
 
    Parę takich "cudownych" wydarzeń miało miejsce w San Giovanni Rotondo podczas moich paromiesięcznych tam pobytów. Nie zapomnę spotkania, które miało miejsce w godzinach sjesty. Jako niepoprawny obcokrajowiec, zamiast po obiedzie udać się na potrzebną sjestę, spacerowałem wokół sanktuarium ciesząc oczy placem opustoszałym od pielgrzymów, który za dwie godziny miał znów zapełnić się po brzegi. Na środku placu stała samotnie rodzinka, a z rozmowy wydawało mi się, że są to Polacy. Skierowałem więc w ich stronę kroki, by zapytać, czy może nie potrzebują jakiś informacji i by po prostu pogadać z rodakami. Gdy już znajdowałem się w ich pobliżu i chciałem ich pozdrowić tradycyjnym "Szczęść Boże" (którego żaden Włoch nie jest w stanie wymówić), mama tej rodziny wzniosła ręce na środku placu i zawołała silnym głosem: "Boże, dlaczego tu nikt nie mówi po polsku!". Sekundę później byłem już przy grupce Polaków i pozdrowiłem ich radośnie po polsku. Mama, która stała jeszcze z podniesionymi do góry rękami skoczyła jak oparzona, a przerażenie w oczach zdawało się wskazywać na to, że przeżyła jedną z bardziej traumatycznych chwil w swoim życiu. Ja sam miałem mieszane uczucia, gdyż chciałem sprawić radość polskim pielgrzymom podchodząc do nich, tymczasem bieg zdarzeń spowodował, że byłem bardziej powodem ich przerażenia i konsternacji. Czy nazwać takie wydarzenie cudem? Miałem takich sytuacji dziesiątki. Wydaje mi się, że dobrym rozwiązaniem będzie brak odpowiedzi. 
 
     Cuda to rzeczywistość dla ludzi wierzących. Niewierzący nie dostrzeże cudu, dla niego istnieją jedynie zbiegi okoliczności, szczęście fortuny, która uśmiechnęła się do nich. Tak naprawdę ludzie niewierzący są w opłakanej sytuacji, nie wiedzą, że jest ktoś, kto ich bardzo kocha i faktycznie chce się o nich troszczyć. Co więcej: nie wiedzą, że jest Jezus Chrystus, który umarł dla nas i zmartwychwstał, aby dać nam życie wieczne, że jesteśmy zbawieni przez Boga!
 
    Po ekshumacji i wystawieniu relikwii Ojca Pio znajoma mieszkająca w San Giovanni Rotondo (jak zrelacjonowała mi później) rozmawiała ze swoją ciocią w podeszłym wieku, pytając ją, czy widziała już Ojca Pio. Owa ciocia odpowiedziała: "Jestem za niska, a jego położyli tak wysoko, nic nie zobaczę, to po co mam iść". Pomimo bliskości miejsca sytuacja ta trwała około trzech tygodni. Pewnego dnia jednak owa znajoma zobaczyła ciocię wracającą z sanktuarium, jakby poruszoną. Zapytała ją, co się stało. Padła odpowiedź: "dziś w nocy przyśnił mi się Ojciec Pio. Spotkaliśmy się w parku, a on patrzył na mnie jakby chciał napomnieć mnie wzrokiem. Kiedy zaczęłam się tłumaczyć, że jeszcze u niego nie byłam, bo jestem za niska i nic nie zobaczę, Ojciec Pio odpowiedział krótko: A co tam jest do oglądania!" Zdarzenie to pokazuje, jaki był i pozostał Ojciec Pio. On nie chciał, aby zwracano na niego uwagę, nie chciał być podziwiany, nie pozwalał, by ludzie zatrzymywali wzrok na nim. On zawsze kierował ludzi do Jezusa.
 
    Opisane powyżej wydarzenia budzą również uśmiech na twarzy, co daje mi osobiście do myślenia, że Bóg nie jest pozbawiony poczucia humoru. 

   Już jako kapłan, spowiadając w San Giovanni Rotondo, poprzez kratki konfesjonału dane mi było usłyszeć setki świadectw osób, które doznały nawrócenia i łaski powrotu do jedności z Kościołem po wielu latach bycia poza nim. Ze względu na charakter spowiedzi i tajemnicy z nią związanej pozostaną one jednak świadectwem Bożej miłości wypisanym w sercach tych ludzi, którzy ich doświadczyli.
 
   Poznanie Ojca Pio uświadomiło mi mocno rzeczywistość, która - niewidzialna - czasami gdzieś umykała mi z horyzontu życia duchowego. Chodzi o świat aniołów, złe duchy i wstawiennictwo świętych. Tym, który działa cuda jest Pan Bóg, ale Jego tajemnicą jest, że często łask, które nam udziela doświadczamy za wstawiennictwem takich a nie innych świętych. Bóg będąc ponad wszystkim mógłby działać jakby bezpośrednio w naszym życiu, tymczasem w większości przypadków Jego działania doświadczamy za pośrednictwem Kościoła (gdzie Bóg działa również bezpośrednio w sakramentach), ale również poprzez drugiego spotkanego człowieka. Tak samo łaski, które spływają na nas z nieba często otrzymujemy za wstawiennictwem Maryi lub innych świętych. I tajemnicą Boga jest, że tak się dzieje.
 
    Ojciec Pio nawoływał często do modlitwy, sam zaś był człowiekiem nieustannej modlitwy. W swoim życiu doświadczyłem już parę razy potężnego wstawiennictwa świętego Ojca Pio z Pietrelciny. Podczas jednej z podróży po Polsce spotkałem młodą dziewczynę, już po studiach, mającą dobrą pracę. Rozmawialiśmy przez chwilę i dopytując się o jej plany życiowe dowiedziałem się, że nie jest ona mężatką, chciałaby, ale obecnie nie może znaleźć odpowiedniego kandydata na męża. Powiedziałem, że osobiście bardzo doświadczam opieki i wstawiennictwa Ojca Pio i polecam dziewięciodniową nowennę - modlitwę, którą zostawił Ojciec Pio swoim duchowym dzieciom. Zastrzegłem jednak, aby nie modlić się nią, jeśli nie jest faktycznie zdecydowana na małżeństwo, gdyż wstawiennictwo Ojca Pio jest prawdziwe. Po paru miesiącach rozmawiałem ze znajomym, który poinformował mnie o dacie ślubu naszej znajomej i z uśmiechem powiedział: "modliła się do Ojca Pio".
 
    Pan Bóg nie jest automatem, w który możemy wrzucić 2 złote i wyskakuje nam paczka ciastek, tak samo nasze modlitwy nie mogą instrumentalizować Boga, który będzie robił to, na co my mamy ochotę. Bóg nas kocha i daje nam tylko to, co jest dla nas dobre, choć my często w danym momencie pragnęlibyśmy czegoś innego. Bóg jednak w swojej dobroci i miłości do nas daje nam tylko dobre rzeczy, nie dając tych, które mogłyby nam zaszkodzić, choć nam często wydają się one piękne i prawie konieczne.
 
    Ojciec Pio już za życia budził wiele kontrowersji i choć większość z nich ucichła, to i dziś znajdują się tacy, którzy chcieliby zanegować pewne rzeczywistości z jego życia. Tymczasem patrząc na Ojca Pio wydaje mi się, że jest konieczne, abyśmy spojrzeli trochę dalej i wyżej. Nie jest ważny Ojciec Pio - choć jest wspaniałym i wielkim świętym (ja sam zawdzięczam mu fakt, że jestem właśnie kapucynem. Choć powołanie pochodzi od Boga, to jednak Pan przyciągnął mnie do zakonu właśnie przez osobę Stygmatyka). Ojciec Pio pokazuje nam, że jest Bóg. Cuda mogą się dziać, ponieważ Jezus umarł, ale zmartwychwstał i działa w swoim Kościele. Bóg nie pozostawił nas sierotami, ale jest i działa. Tym, co usłyszałem w sercu, kiedy teraz miałem okazję modlić się przy relikwiach świętego zastanawiając się nad jego życiem tak pełnym cierpienia i miłości dla Boga oraz człowieka, jest przesłanie: Bóg jest, Bóg jest miłością i pragnie się o nas troszczyć.
 
    Tekst: Paweł Teperski OFMCap.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz