Kiedy ktoś próbuje odkryć zwyczajne cechy w wyjątkowych ludziach, dochodzi do pokrzepiającego wniosku, że chrześcijański heroizm zamieszkuje w sercu z ciała. Najczęściej jednak bardzo trudno jest odkryć te serca z ciała.
Taki sam los czeka również tych, którzy zbliżając się do Boga, uważani są za ludzi do niczego nie przywiązanych, jakby łaska przekształciła naturę do tego stopnia, że o niej zapomnieli. Tymczasem święty jest człowiekiem prawdziwym, takim jak trzeba: człowiekiem, który przez swoje konkretne człowieczeństwo, upodobnione i ukształtowane na wzór Boga – Człowieka, ukazuje światu Oblicze Boga.
Ojciec Pio – Boży cud
Ojciec Pio nie szukał ani nie znajdował upodobania w sferze życia mistycznego, ale – jak wszyscy mistycy – był w nią wciągany przez tchnienie Ducha. On jedynie wyrażał zgodę, dochowując wielkodusznej i stałej wierności.
Wspomnijmy pokrótce o tych niezwykłych zjawiskach, jakie przeżył.
Już od piątego roku życia miał objawienia, zdarzały się także stany ekstazy. Myślał, że są to rzeczy zwyczajne, właściwe wszystkim duszom. Jego powołanie zostało potwierdzone, wyjaśnione i zarysowane w niebiańskich widzeniach, które trwały również przez jakiś czas po nowicjacie. W jego listach do kierowników duchowych znajdują się takie wypowiedzi: ukazał mi się nasz Pan, który tak do mnie powiedział (...); ja jestem zabawką Dzieciątka Jezus; przyszedł Jezus i mi powiedział (...).
Ojciec Pio, który wcale nie był łatwowierny, nie przyjmował objawień i głosów z lekkim sercem. Chociaż wewnętrznie był przekonany o prawdziwości tych zjawisk, w pełni dawał im wiarę dopiero po zatwierdzeniu przez kierowników duchowych, którzy także nie byli łatwowierni i nie przyjmowali ich, zanim wcześniej nie rozważyli.
Święci, błogosławieni i dusze czyśćcowe nie tylko mogą, ale rzeczywiście ukazują się wielokrotnie. Pewien ojciec kapucyn ukazał się ojcu Pio dokładnie w godzinie, w której odchodził z tej łez doliny. Gdy ten go ujrzał, zawołał: Jakże to, powiedziano mi, że jesteś ciężko chory, a ty tymczasem znalazłeś się tutaj? Zapytany odpowiedział: Ech, teraz już minęły wszystkie choroby – i zniknął.
Ojciec Pio posiadał dar przenikania serc. Pewnego razu, gdy modlił się na chórze, na gorączkowe i wielokrotne wezwania, by wyspowiadać pewnego mężczyznę, podniósł głowę i surowo powiedział: „Dwadzieścia pięć lat kazał czekać naszemu Panu, zanim zdecydował się w końcu wyspowiadać, a sam nie może poczekać pięciu minut na mnie? Okazało się to prawdą.
Posiadał także Ojciec dar języków – znajomość obcej mowy bez uprzedniego studiowania jaj lub ćwiczenia. Nie uczył się ani francuskiego, ani greckiego, a jednak rozumiał te języki, pisał nawet w języku galijskim. Niebiańskie postacie – napisał 20 września 1912 roku – nie przestają mnie nawiedzać i dają mi zakosztować rozkoszy błogosławionych. I jeśli misja każdego Anioła Stróża jest wielka, to zadanie mojego jest z pewnością jeszcze większe, jako że musi mi jeszcze być nauczycielem i wyjaśniać obce języki.
Udziałem błogosławionego Zakonnika były jeszcze inne niezwykłe zjawiska mistyczne, takie jak bilokacja czy roztaczanie szczególnej woni.
Po zakończeniu I wojny światowej pewien żołnierz udał się, powodowany ciekawością, do San Giovanni Rotondo, ponieważ w czasie działań wojennych został ocalony przez jakiegoś kapucyna, którego nigdy nie widział, a ktoś wspomniał mu imię ojca Pio. Po Mszy św. wołał w zakrystii: O Boże! Tak, to on, nie mylę się! podszedł bliżej, padł na kolana i złożywszy ręce powiedział, płacząc: Ojcze, dzięki Ci za ocalenie od śmierci. Dzięki.
Na to ojciec Pio, kładąc rękę na jego głowie: „Nie mnie, synu mój, powinieneś dziękować, lecz naszemu Panu i Panny Łaskawej.
Zapach – symbol dobrej woni cnót praktykowanych przez sługę Bożego, woni świętości – jest to szczególny aromat, który nie ma nic wspólnego z zapachami tej ziemi.
Podczas odmawiania brewiarza na chórze niekiedy wyczuwano jakąś zupełnie wyjątkową woń, która wydobywała się z ran na jego krwawiących dłoniach. Jeden z lekarzy dobrze zapamiętał ten zapach, który można było niemal kosztować. Zauważył, odczuł, że z ciała ojca Pio wydobywała się jakaś woń. W pierwszej chwili wydało mu się czymś niestosownym, żeby zakonnik, na dodatek cieszący się taką opinią, używał środków zapachowych. Później jednak uświadomił sobie, że nie były to sztuczne środki ani też nie chodziło o żadną autosugestię. Ocenił to w następujący sposób: „Chciałem złożyć to szczere oświadczenie, ponieważ zbyt powszechnym zwyczajem jest, że zjawiska, których nie da się lub nie umie wyjaśnić, przypisuje się sugestii.
Wiele już zostało powiedziane o fenomenach i specjalnych darach ojca Pio. Postać Błogosławionego była i jest znana na całym świecie, ze wszystkich stron przybywali i nadal przybywają „do niego” wierzący oraz sceptycy przyciągani jego świętością. Tajemnicą streszczającą jego życie i misję jest to, że w nim odnowiła się – na ile było to możliwe w przypadku kogoś, kto nie był Synem Bożym – męka Jezusa Chrystusa. Tak ojcu Pio powiedział kard. Giuseppe Siri, który określił go jako „nosiciela cudownych rzeczy”.
Ojciec Pio, człowiek przez pół wieku przybity do krzyża, zawsze z prawdziwą doskonałością akceptował misję bycia przygwożdżonym do krzyża. I aby ta misja została zrozumiana, Bóg obdarzył go motywami wiarygodności, a uczynił to w sposób przeobfity. Łaska Boża zstąpiła na ojca Pio rzeczywiście niczym ulewny deszcz.
Ojciec Pio – człowiek tego świata
Żaden święty nie jest pełnym próżności marzycielem. Przeciwnie, autentycznie miłujący Boga są prawdziwymi ludźmi, są naturalni, a w dodatku pełni pasji dla pracy na chwałę Stwórcy. Łaska doskonali ich człowieczeństwo nie eliminując go. Jeśli Bóg dopomaga, świętość jest w stanie rozkwitnąć wszędzie i każde środowisko może przyczynić się do jej wzrostu, każde warunki życia mogą być właściwe, kiedy spotkanie Boskiej i ludzkiej woli wywołuje zwycięską iskrę miłości. Pociechą jest, że święci nie urodzili się i nie rodzą świętymi i że oni również są stworzeniami, które walczą z grzechem i pokusami, z czym i my musimy borykać się każdego dnia. Ojciec Pio stanowi doskonały wzór: on ocieka duchowością i człowieczeństwem. Bardzo liczne są świadectwa i fakty – „kłopot” polega jedynie na tym, że jest ich bardzo wiele.
Jeśli ktoś ukształtował sobie obraz braciszka, to wyrasta przed nim ojciec Pio krzepki, silny jako osoba i w swoim sposobie bycia: wychodzi na naprzeciw starożytny wojownik w ciemnym habicie z otworem na szyję; w zdumienie wprawia go niespodziewany, zaskakujący widok człowieka pełnego energii i wigoru. Aby wygnać zło z ludzkich serc, potrzeba dwóch rodzajów broni: pierwszą jest łagodność, a drugą, niezastąpioną – siła. Jedna bez drugiej nic nie może zdziałać.
Oblicze Zakonnika było zachwycające: potężne czoło, pozbawione zmarszczek pomimo podeszłego wieku, nad oczami ciemne i gęste, lekko uniesione ku górze, długie brwi; oczy ciągle roziskrzone, diamentowe. Szeroki nos oraz biało-czarna broda, rosnąca wokół policzków i na masywnym podbródku, wzmacniały wrażenie, że ma się do czynienia z hardym wodzem. A co za głos! Dźwięczny, z południowym akcentem, nigdy nie miał powodów, by się bać, że nie będzie dosłyszany, ponieważ niczego nigdy nie chciał przekręcić ani też nigdy nie zatrzymał się, żeby wycofać się z tego, co już powiedział.
Rozmawiając w czasie wieczornych rekreacji i przechadzając się po ogrodzie, ojciec Pio zawsze przyciągał do siebie współbraci oraz przygodnych gości świeckich, jak gdyby to ciało, niezbyt wysokie, a jednak górujące nad innymi, miało w sobie jakąś magnetyczną moc. Ten człowiek, noszący na swoim ciele pięć ran ukrzyżowanego Jezusa, zdawał się tego nie zauważać albo przynajmniej uważał to za sprawę prywatną, którą ludzie nie powinni się interesować. Tym natomiast, co każdego dnia budzi w nim entuzjazm i co go rozpala, jest oddanie się innym, żarliwe interesowanie się konkretnymi problemami ludzi. Działanie dla dobra istot żyjących, zwłaszcza cierpiących, jest jego jedyną misją. Nie był nudziarzem, wsteczniakiem, moralizatorem ani nawet utopistą. Wystarczyło mu, że ludzie zamiast gonić za niemożliwą doskonałością na ziemi, powstrzymają się od popełniania zła, szczególnie zła dyktowanego przez abstrakcyjne ideologie lub niepohamowaną żądzę panowania nad innymi. (...) Oczywiście, jest on człowiekiem, prawdziwym człowiekiem, którego mieliśmy szczęście spotkać w tych czasach pełnych oszustw i lęków, zła, szczególnie zła dyktowanego przez abstrakcyjne ideologie lub niepohamowaną żądzę panowania nad innymi. (...) Oczywiście, jest on człowiekiem, prawdziwym człowiekiem, którego mieliśmy szczęście spotkać w tych czasach pełnych oszustw i lęków.
Jedna z osób żyjących blisko niego, która doświadczyła nieco ciepła wydobywającego się z tego „ciągle rozpalonego wulkanu", jakim było jego serce, próbowała je opisać, lecz nie znalazła lepszego określenia, jak złote serce. Serce ojca Pio! Nie, nie potrafię oddać tej delikatnej harmonii, z jaką duch Boży oddychał w jego wnętrzu. Według mnie, był on wiecznym dzieckiem, cieszącym się z niespodzianek, jakie mu ktoś przygotował, od zabrania tabaki do podarowania czekoladki. Znajdował subtelną przyjemność w przyjaźni, oczyszczonej i zagwarantowanej przez ubóstwo. Był bardzo wrażliwy na najmniejszą grzeczność, jakiej doświadczał. Odwzajemniał się modlitwą i łaskami życia wiecznego. Posiadał ogromną zdolność wnikania w drugiego, miał wrażliwość mimozy, na odległość wyczuwał pragnienia łudzi i natychmiast odpowiadał temu, kto go kochał. Był człowiekiem, który żył z Bogiem, a jednak cieszyła go rozmowa z ludźmi. Trudno wyrazić słowami odbijającą się w jego oczach znajomość natury ludzkiej oraz dobroć.
Niekiedy miłosierdzie wciągało go do współpracy w sprawach, które mogłyby się wydawać dziwne u męża Bożego. On, który był tak wielkim wrogiem grzechu, umiał rozeznawać poszczególne przypadki - dlatego jednemu wymierzał parę razów rózgą, a drugiego przytulał z uśmiechem. Tylko ten, kto znał go bardzo dobrze, mógł zauważyć, że czasami udawał, żeby nie sprawiać bólu swoim braciom.
Wielkie współczucie rodziło się w jego duszy, kiedy przychodzili do niego chorzy. Czasami wydawało się, jakby go sparaliżowało. Nie był w stanie nic innego uczynić, jak tyłkopłakać nad nimi. Powiedział któregoś razu: «Ach, gdybym tak potrafił usunąć ból z powierzchni ziemi!». Zaraz potem jednak poprawił się: «Ale kimże ja jestem, że chcę zrobić coś, czego sam Bóg nie czyni?».
Jego człowieczeństwo uczyniło go jeszcze bliższym nam, ze względu na pozostałości natury. Był radosny i dowcipny, a jego łagodność nie była pozbawiona żywiołowości. Jego żarty i cięte słowa mogły budzić nawet podziw, a jego „awantury" gorszyć. Nikt z ludzi nie jest tak święty, żeby nie mieć niedoskonałości. Nie można zgodzić się z wszystkimi wybiegami, za pomocą których próbuje się znaleźć jakieś ukryte motywy duchowe i nadprzyrodzone w każdym niezbyt miłym - lub za taki uchodzącym - geście ojca Pio. Wyszukując tego rodzaju wyjaśnienia, chce się podkreślić brak jakichkolwiek pozostałości natury w jego życiu - od narodzin do śmierci.
Dziennikarze, biografowie i przybywający do San Giovanni Rotondo często mówili o pewnej szorstkości, raz żartobliwej, raz ciętej i przygniatającej, z jaką ten kapucyn odnosił się do osób, które przychodziły do niego znienacka, a także do niektórych penitentów klękających u jego stóp. Czy wspomniana szorstkość ojca Pio była gniewem wynikającym z gorliwości, czy też, przynajmniej w niektórych przypadkach, niecierpliwością związaną - zgodnie z ludzkim sposobem rozumienia - z pozostałościami natury? I jedno, i drugie.
Ojciec Pio nie miał w sobie ducha „z drewna": bywało mu przykro, kiedy został niesłusznie zganiony; skarżył się na brak odpowiedzi na wielokrotnie kierowane prośby; bronił z dużą żywiołowością prawa do życia. Jego kierownik duchowy zachęcał go, by ze spokojem przyjął pewne wydarzenia i powierzył dobremu Jezusowi swoją własną słabość: nie powinieneś się dziwić ani upadać na duchu z powodu jakiejś ułomności serca, chociaż był przekonany, że święci nie mają awanturniczych zapędów i zawsze umieją powstrzymać niesforne dążenia.
Uczeń i nauczyciel znali „bonum patientiae" (dobro cierpliwości), a jednak uczeń wyznał, że w chwilach nadmiernego niepokoju, bez własnej woli staje się ofiarą aktów niecierpliwości. Bolał nad tym, że czasami, nawet kiedy tego nie chce i wręcz nie zauważa, zdarza mu się podnosić nieco glos w tym, co dotyczy poprawy czegoś. Modlił się i skarżył przed Panem, ale nie został wysłuchany w pełni. Mimo zaangażowania, czasami zdarza mi się niestety czynić coś, czym się brzydzę i czego chcę unikać.
Jego kierownik radził mu i podsuwał praktyczne lekarstwo: Nie denerwuj się na Twoje wybuchy, chociaż nigdy nie powinieneś się uspokajać. Jeśli Pan nie daje Ci łaski wiecznej i stałej łagodności, to czyni tak, aby zostawić Ci podstawę do ćwiczenia się w świętej pokorze. Nałóż sobie jako pokutę, że ilekroć popuszczą Ci wodze, natychmiast okażesz się dwukrotnie bardziej łagodny. Przy braku świadomości nie ma winy, a szczególnie w przypadku aktów raptowmych. Sądzę, że chodzi o pozostałość pewnego przyzwyczajenia, które już zostało częściowo przezwyciężone. Ojciec Pio przystawał na to, zabrał się do pracy nad sobą i poinformował swego zawsze najdroższego ojca o wynikach: Pani Łagodność zdaje się mieć nieco lepiej, ale nie jestem jeszcze zadowolony. Nie chcę jednak tracić ducha. Ojcze mój, tyle już obietnic złożyem Jezusowi i Maryi. Czynił z tego przedmiot swoich nieprzerwanych medytacji: i jest to także stały temat moich insynuacji względem dusz.
Jego awantury wynikały z gorliwości o dusze. Pożerany miłością do Boga i bliźniego, mając Pana stale w swoim umyśle, pytał: czy można widzieć Boga, który smuci się z powodu zła i równocześnie tak samo się nie smucić? Widząc Boga, który jest bliski ciśnięcia swoimi piorunami, wiem, że aby się przed nimi uchronić, nie ma innego sposobu, jak tylko podnieść jedną rękę i powstrzymać Jego ramię, a drugą skierować wzburzoną w kierunku własnego brata z dwóch względów: aby odrzucili zlo i aby się przenieśli, i to szybko, z miejsca, na którym stoją, bo ręka sędziego już wkrótce w nie uderzy. Wierzcie mi także, że w tym momencie moje wnętrze nie doznaje żadnego wstrząsu ani też w najmniejszym stopniu nie jest oburzone. Nie próbuję osiągnąć niczego innego, jak tylko mieć i pragnąć tego, czego chce Bóg. W Nim czuję się zawsze wypoczęty, przynajmniej gdy chodzi o wnętrze. Ze stroną zewnętrzną czasami jest nieco mniej wygodnie.
Ojciec Benedykt rozumiał go, chciał się czegoś więcej dowiedzieć i wyraził swoje względem niego życzenie: Daj mi znać, jak toczą się twoje sprawy, czy zauważasz pełne panowanie, czy jeszcze nie. Jakże chciałbym dowiedzieć się, że jesteś łagodny, stale łagodny jak święci!
Grzechy świata, (zanim zdołały przygnębić ojca Pio) zasmucają serce Boga i wyrządzają szkodę duszom! Dlatego też czasami na obliczu Zakonnika, w spojrzeniu i w mowie pojawiały się oznaki goryczy, pochodzące nie z braku tolerancji lub z wewnętrznego buntu wobec bulwersujących sytuacji, lecz rodzące się na widok rzeczy, których nie chciałby widzieć. Był prostym narzędziem w ręku Boga i wymierzał razy z miłości. Były przy nim tylko dusze, które trzeba było zbawić i nie dawał cukierka temu, kto potrzebował środka na przeczyszczenie (wyrażenie ojca Pio). Chociaż ta rozważna surowość, powierzchowna gniewliwość, gwałtowna miłość niejednemu przeszkadzały, to jednak wielu wyczuwało ich właściwy powód: odsyłał ludzi dalekich, aby ich jeszcze bardziej przybliżyć.
Pewnego dnia zbeształ jakąś duszę. Jedna z osób obecnych przy tym zaczęła ubolewać: Ależ, Ojcze, zabiłeś tę duszę!. On jednak wyjaśnił: Nie, przytuliłem ją do serca!. Wysilał się, aby robić wrażenie cierpkiego i szorstkiego. Kosztowało go to, że musiał przybierać taką postawę, podczas gdy w rzeczywistości jego temperament całkowicie skłaniał się ku przytuleniu do serca wszystkich, którzy do niego przychodzili. Jest faktem, że ci źle potraktowani nie mogli znaleźć spokoju i z jeszcze większą wolą i śmiałością powracali do niego.
Przyprowadzić dusze z powrotem do najsłodszego Jezusa, szczególnie przez sakrament spowiedzi, to był najwspanialszy cel jego kapłańskiego apostolatu. Spowiedź - jego radość i jego udręka - była potrzebna, aby dobrze szafować krwią Chrystusa dla oczyszczenia dusz.
Powodem, przywoływanym przez tych, którzy zajmowali się problemem niezbyt miłych gestów w życiu ojca Pio, była obrona przed popularnością, która w pewnym momencie przebrała wszelką miarę. Jednak była ona niczym wobec jego wrodzonej pokory: Nie wiem, dlaczego ten habit św. Franciszka, który noszę, nie ucieknie ode mnie! Ostatni przestępca na ziemi jest ze złota w porównaniu ze mną - mówił do ojca gwardiana, który okazał mu serdeczność i szacunek. Gdybym miał się raz jeszcze narodzić - mawiał - zostałbym zakonnikiem, ale nie kapłanem. Przeraża mnie moja niegodnośći przeraża mnie odpowiedzialność kapłaństwa. Pewnej osobie, która dziękowała mu za jakąś łaskę otrzymaną z nieba, odpowiedział: Synu mój, co ja mogę uczynić?
Wszystko pochodzi od Boga. Ja jestem bogaty tylko w jedno: w nieskończoną nędzę.
Inną, bardzo ludzką cechą ojca Pio była radość, gigantyczna tajemnica chrześcijanina (Chesterton), mimo że las wierzb płaczących jest zawsze gęsty i łatwiej jest zobaczyć anioła niż odkryć wśród chrześcijan radosną twarz. Takim wypaczeniem chrześcijańskiej prawdy zaraziło się wielu hagiografów, którzy zamęczali nas życiorysami świętych milczących, strapionych, podczas gdy w rzeczywistości oni przypominali, że Bóg stworzył nas w miłości, abyśmy żyli w radości, byli zawsze i ze wszystkiego zadowoleni, ponieważ naszą radością jest Ktoś, a nie coś.
Szczególną cechą radości jest dobry humor jako zdolność dostrzeżenia i przedstawienia śmieszności rzeczy, o ile nie zakłada wrogiego nastawienia lub zwyczajnego wyśmiewania się, lecz wynika z bystrego i myślącego rozumu, a często także pobłażliwej ludzkiej sympatii. To (i nie tylko) rozumiemy przez poczucie humoru ojca Pio: wesołość, promienność, umiejętność rozweselania, żartobliwe, dowcipne, aluzyjne i cięte odpowiedzi, ale nigdy nie przeradzające się w ironię. Był radosnym dawcą, służył Bogu i czynił to z radością, z niewinnym i prostym uśmiechem, który pochodził z czystego serca. Posiadał tę radość świętą, która w Bogu ma swój punkt odniesienia. Rewelacyjny, żywiołowy i błyskotliwy rozmówca, który używał wszelkich sztuczek psychologicznych, aby przykuć uwagę swojego audytorium. Nade wszystko jednak nikt nie zapomina jego wielkiego poczucia humoru. Zabawiał się i zabawiał innych, to znaczy „odciągał" duszę i ciało od zwyczajnych czynności, aby cieszyć się chwilą spokoju i odpoczynku w czasie krótkich, radosnych przerw w pełnieniu posługi. Relaksował się, uczestnicząc zawsze i chętnie w rekreacjach wspólnoty, pamiętając, że miła i braterska rozmowa również stanowi wyraz miłości, a ta jest zawsze drogocenna.
Ze swego niewyczerpanego skarbca wydobywał najbardziej nieprawdopodobne i oryginalne historie, opowiadając je z fascynującą swadą, wywołując zazdrość nawet u najlepszego gawędziarza. Znał i umiał posługiwać się cnotą eutrapelia: ani za dużo, ani za mało. Dowcipny i uprzejmy, zaangażowany mąż Boży, który całą duszą i ciałem wprowadzał pokój i radość.
Każdemu stworzeniu Pan daje swoje talenty, powierzając zadanie obracania nimi. Ojciec Pio uczy nas, że nie powinniśmy pozwolić, aby Boże dary padły na glebę suchą i pełną cierni. Powołany do tego, by powtórzyć w wyjątkowy sposób coś z męki naszego Pana Jezusa Chrystusa, kiedy czuł się przygnieciony ciężkimi próbami, uciekał się do Boga, ofiarował Mu swoje cierpienia, ale szukał także wsparcia i bliskości człowieka. Nie krył łez: były one dla niego pojękiwaniami natury - jak nazywał je św. Leonard da Porto Maurizio.
Chociaż był zatopiony w oceanie Bożej miłości, to jednak uważał się za największego grzesznika, czuł w sobie świętą pokorę, przygotowującą duszę na przyjęcie Boga, który przyjdzie ją wypełnić: Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę - pisał ojciec Pio - że nie ma we mnie nic, co było w stanie przyciągnąć spojrzenie naszego najsłodszego Jezusa. Tylko Jego dobroć napełniła duszę moją tyloma dobrami.
Dany przez ojca Pio przykład uczy nas, że uwolnienie się od braków jest konieczym warunkiem osiągnięcia świętości, ale prawdą jest również i to, że świętość nie polega na wyzwoleniu się od wszelkich braków. Uczy nas również, by usuwać niecierpliwość, tak jak się zwija kłębek włóczki, to znaczy ze spokojem i łagodnością, by mieć cierpliwość do swojej niecierpliwości: Nie chcę tracić ducha i chcę tej cnoty dzięki pomocy Jezusa i Maryi.
Ojciec Pio potrafił kochać naturalnie i zwyczajnie, jak kocha i postępuje człowiek naturalny. Familiarnie rozmawiał ze wszystkimi i tak też rozwiązywał ich problemy, nawet jeśli były skomplikowane. Uczył nas, byśmy mieli piękną i jasną wizję życia, był prawdziwym poetą życia: Kto chce kochać Boga, może to uczynić. Wystarczy usunąć z siebie to, co jest w nieładzie. Boga kocha się, wprowadzając lłd.
Jako prawdziwy syn Franciszka z Asyżu nie dostrzegał przeciwstawienia między stworzeniem a Stwórcą: to nie natura jest zepsuta, lecz wola powoduje jej niszczenie. Nie oddaje się bowiem czci Stwórcy, złorzecząc stworzeniu - jak gdyby Bóg Odkupiciel nie pozwalał nam wierzyć w Boga Stwórcę. Natura jest zła tylko wówczas, gdy odrywa się od Boga. Myśl o nadprzyrodzoności nie czyni rzeczy tego świata godnymi pożałowania, ale przywraca im wymiar, jakiego zostary pozbawione. W tym hymnie na cześć Stwórcy nuta radości nie odzywa się fałszywym tonem, co więcej, doskonale współbrzmi z nim nie tylko radość, lecz wręcz radość doskonała.
Śpiewaj i idź dalej - zachęca nas ojciec Pio wraz ze św. Augustynem - śpiewaj głosem, śpiewaj sercem, śpiewaj swoim strojem i jeśli myśl o sobie samym przejmuje cię smutkiem, pomyśl o Bogu - niech cię opromieni radością.
Ojciec Pio był szczery, otwarty, serdeczny, jego pobożność „szła w parze" z lekkim sercem: gdzie jest wiele wiary - napisano - tam też będzie bardzo dużo uśmiechu (w sercu kochającym Boga jest zawsze wiosna - mawiał Proboszcz z Ars, opierając się na własnym doświadczeniu). Przyznawał, że nie może ścierpieć krytykowania i obmawiania braci. Szemranie przyprawia mnie o mdłości. Mamy tyle braków w nas, które możemy krytykować, dlaczego więc mielibyśmy rzucać się na braci? A poza tym, brakiem miłości niszczy się korzeń drzewa życia, przez co wystawia sieje na niebezpieczeństwo zeschnięcia - ale czasami zabawiał się dogryzaniem.
Ojciec Pio właściwie nie miał potrzeby kierować do Pana modlitwy św. Teresy, która lękała się bardziej niezadowolonej zakonnicy niż złych duchów: Wyzwól mnie, o Panie, od głupich pobożności i od świętych z kwaśną twarzą.
Jedna z osób żyjących blisko niego, która doświadczyła nieco ciepła wydobywającego się z tego „ciągle rozpalonego wulkanu", jakim było jego serce, próbowała je opisać, lecz nie znalazła lepszego określenia, jak złote serce. Serce ojca Pio! Nie, nie potrafię oddać tej delikatnej harmonii, z jaką duch Boży oddychał w jego wnętrzu. Według mnie, był on wiecznym dzieckiem, cieszącym się z niespodzianek, jakie mu ktoś przygotował, od zabrania tabaki do podarowania czekoladki. Znajdował subtelną przyjemność w przyjaźni, oczyszczonej i zagwarantowanej przez ubóstwo. Był bardzo wrażliwy na najmniejszą grzeczność, jakiej doświadczał. Odwzajemniał się modlitwą i łaskami życia wiecznego. Posiadał ogromną zdolność wnikania w drugiego, miał wrażliwość mimozy, na odległość wyczuwał pragnienia łudzi i natychmiast odpowiadał temu, kto go kochał. Był człowiekiem, który żył z Bogiem, a jednak cieszyła go rozmowa z ludźmi. Trudno wyrazić słowami odbijającą się w jego oczach znajomość natury ludzkiej oraz dobroć.
Niekiedy miłosierdzie wciągało go do współpracy w sprawach, które mogłyby się wydawać dziwne u męża Bożego. On, który był tak wielkim wrogiem grzechu, umiał rozeznawać poszczególne przypadki - dlatego jednemu wymierzał parę razów rózgą, a drugiego przytulał z uśmiechem. Tylko ten, kto znał go bardzo dobrze, mógł zauważyć, że czasami udawał, żeby nie sprawiać bólu swoim braciom.
Wielkie współczucie rodziło się w jego duszy, kiedy przychodzili do niego chorzy. Czasami wydawało się, jakby go sparaliżowało. Nie był w stanie nic innego uczynić, jak tyłkopłakać nad nimi. Powiedział któregoś razu: «Ach, gdybym tak potrafił usunąć ból z powierzchni ziemi!». Zaraz potem jednak poprawił się: «Ale kimże ja jestem, że chcę zrobić coś, czego sam Bóg nie czyni?».
Jego człowieczeństwo uczyniło go jeszcze bliższym nam, ze względu na pozostałości natury. Był radosny i dowcipny, a jego łagodność nie była pozbawiona żywiołowości. Jego żarty i cięte słowa mogły budzić nawet podziw, a jego „awantury" gorszyć. Nikt z ludzi nie jest tak święty, żeby nie mieć niedoskonałości. Nie można zgodzić się z wszystkimi wybiegami, za pomocą których próbuje się znaleźć jakieś ukryte motywy duchowe i nadprzyrodzone w każdym niezbyt miłym - lub za taki uchodzącym - geście ojca Pio. Wyszukując tego rodzaju wyjaśnienia, chce się podkreślić brak jakichkolwiek pozostałości natury w jego życiu - od narodzin do śmierci.
Dziennikarze, biografowie i przybywający do San Giovanni Rotondo często mówili o pewnej szorstkości, raz żartobliwej, raz ciętej i przygniatającej, z jaką ten kapucyn odnosił się do osób, które przychodziły do niego znienacka, a także do niektórych penitentów klękających u jego stóp. Czy wspomniana szorstkość ojca Pio była gniewem wynikającym z gorliwości, czy też, przynajmniej w niektórych przypadkach, niecierpliwością związaną - zgodnie z ludzkim sposobem rozumienia - z pozostałościami natury? I jedno, i drugie.
Ojciec Pio nie miał w sobie ducha „z drewna": bywało mu przykro, kiedy został niesłusznie zganiony; skarżył się na brak odpowiedzi na wielokrotnie kierowane prośby; bronił z dużą żywiołowością prawa do życia. Jego kierownik duchowy zachęcał go, by ze spokojem przyjął pewne wydarzenia i powierzył dobremu Jezusowi swoją własną słabość: nie powinieneś się dziwić ani upadać na duchu z powodu jakiejś ułomności serca, chociaż był przekonany, że święci nie mają awanturniczych zapędów i zawsze umieją powstrzymać niesforne dążenia.
Uczeń i nauczyciel znali „bonum patientiae" (dobro cierpliwości), a jednak uczeń wyznał, że w chwilach nadmiernego niepokoju, bez własnej woli staje się ofiarą aktów niecierpliwości. Bolał nad tym, że czasami, nawet kiedy tego nie chce i wręcz nie zauważa, zdarza mu się podnosić nieco glos w tym, co dotyczy poprawy czegoś. Modlił się i skarżył przed Panem, ale nie został wysłuchany w pełni. Mimo zaangażowania, czasami zdarza mi się niestety czynić coś, czym się brzydzę i czego chcę unikać.
Jego kierownik radził mu i podsuwał praktyczne lekarstwo: Nie denerwuj się na Twoje wybuchy, chociaż nigdy nie powinieneś się uspokajać. Jeśli Pan nie daje Ci łaski wiecznej i stałej łagodności, to czyni tak, aby zostawić Ci podstawę do ćwiczenia się w świętej pokorze. Nałóż sobie jako pokutę, że ilekroć popuszczą Ci wodze, natychmiast okażesz się dwukrotnie bardziej łagodny. Przy braku świadomości nie ma winy, a szczególnie w przypadku aktów raptowmych. Sądzę, że chodzi o pozostałość pewnego przyzwyczajenia, które już zostało częściowo przezwyciężone. Ojciec Pio przystawał na to, zabrał się do pracy nad sobą i poinformował swego zawsze najdroższego ojca o wynikach: Pani Łagodność zdaje się mieć nieco lepiej, ale nie jestem jeszcze zadowolony. Nie chcę jednak tracić ducha. Ojcze mój, tyle już obietnic złożyem Jezusowi i Maryi. Czynił z tego przedmiot swoich nieprzerwanych medytacji: i jest to także stały temat moich insynuacji względem dusz.
Jego awantury wynikały z gorliwości o dusze. Pożerany miłością do Boga i bliźniego, mając Pana stale w swoim umyśle, pytał: czy można widzieć Boga, który smuci się z powodu zła i równocześnie tak samo się nie smucić? Widząc Boga, który jest bliski ciśnięcia swoimi piorunami, wiem, że aby się przed nimi uchronić, nie ma innego sposobu, jak tylko podnieść jedną rękę i powstrzymać Jego ramię, a drugą skierować wzburzoną w kierunku własnego brata z dwóch względów: aby odrzucili zlo i aby się przenieśli, i to szybko, z miejsca, na którym stoją, bo ręka sędziego już wkrótce w nie uderzy. Wierzcie mi także, że w tym momencie moje wnętrze nie doznaje żadnego wstrząsu ani też w najmniejszym stopniu nie jest oburzone. Nie próbuję osiągnąć niczego innego, jak tylko mieć i pragnąć tego, czego chce Bóg. W Nim czuję się zawsze wypoczęty, przynajmniej gdy chodzi o wnętrze. Ze stroną zewnętrzną czasami jest nieco mniej wygodnie.
Ojciec Benedykt rozumiał go, chciał się czegoś więcej dowiedzieć i wyraził swoje względem niego życzenie: Daj mi znać, jak toczą się twoje sprawy, czy zauważasz pełne panowanie, czy jeszcze nie. Jakże chciałbym dowiedzieć się, że jesteś łagodny, stale łagodny jak święci!
Grzechy świata, (zanim zdołały przygnębić ojca Pio) zasmucają serce Boga i wyrządzają szkodę duszom! Dlatego też czasami na obliczu Zakonnika, w spojrzeniu i w mowie pojawiały się oznaki goryczy, pochodzące nie z braku tolerancji lub z wewnętrznego buntu wobec bulwersujących sytuacji, lecz rodzące się na widok rzeczy, których nie chciałby widzieć. Był prostym narzędziem w ręku Boga i wymierzał razy z miłości. Były przy nim tylko dusze, które trzeba było zbawić i nie dawał cukierka temu, kto potrzebował środka na przeczyszczenie (wyrażenie ojca Pio). Chociaż ta rozważna surowość, powierzchowna gniewliwość, gwałtowna miłość niejednemu przeszkadzały, to jednak wielu wyczuwało ich właściwy powód: odsyłał ludzi dalekich, aby ich jeszcze bardziej przybliżyć.
Pewnego dnia zbeształ jakąś duszę. Jedna z osób obecnych przy tym zaczęła ubolewać: Ależ, Ojcze, zabiłeś tę duszę!. On jednak wyjaśnił: Nie, przytuliłem ją do serca!. Wysilał się, aby robić wrażenie cierpkiego i szorstkiego. Kosztowało go to, że musiał przybierać taką postawę, podczas gdy w rzeczywistości jego temperament całkowicie skłaniał się ku przytuleniu do serca wszystkich, którzy do niego przychodzili. Jest faktem, że ci źle potraktowani nie mogli znaleźć spokoju i z jeszcze większą wolą i śmiałością powracali do niego.
Przyprowadzić dusze z powrotem do najsłodszego Jezusa, szczególnie przez sakrament spowiedzi, to był najwspanialszy cel jego kapłańskiego apostolatu. Spowiedź - jego radość i jego udręka - była potrzebna, aby dobrze szafować krwią Chrystusa dla oczyszczenia dusz.
Powodem, przywoływanym przez tych, którzy zajmowali się problemem niezbyt miłych gestów w życiu ojca Pio, była obrona przed popularnością, która w pewnym momencie przebrała wszelką miarę. Jednak była ona niczym wobec jego wrodzonej pokory: Nie wiem, dlaczego ten habit św. Franciszka, który noszę, nie ucieknie ode mnie! Ostatni przestępca na ziemi jest ze złota w porównaniu ze mną - mówił do ojca gwardiana, który okazał mu serdeczność i szacunek. Gdybym miał się raz jeszcze narodzić - mawiał - zostałbym zakonnikiem, ale nie kapłanem. Przeraża mnie moja niegodnośći przeraża mnie odpowiedzialność kapłaństwa. Pewnej osobie, która dziękowała mu za jakąś łaskę otrzymaną z nieba, odpowiedział: Synu mój, co ja mogę uczynić?
Wszystko pochodzi od Boga. Ja jestem bogaty tylko w jedno: w nieskończoną nędzę.
Inną, bardzo ludzką cechą ojca Pio była radość, gigantyczna tajemnica chrześcijanina (Chesterton), mimo że las wierzb płaczących jest zawsze gęsty i łatwiej jest zobaczyć anioła niż odkryć wśród chrześcijan radosną twarz. Takim wypaczeniem chrześcijańskiej prawdy zaraziło się wielu hagiografów, którzy zamęczali nas życiorysami świętych milczących, strapionych, podczas gdy w rzeczywistości oni przypominali, że Bóg stworzył nas w miłości, abyśmy żyli w radości, byli zawsze i ze wszystkiego zadowoleni, ponieważ naszą radością jest Ktoś, a nie coś.
Szczególną cechą radości jest dobry humor jako zdolność dostrzeżenia i przedstawienia śmieszności rzeczy, o ile nie zakłada wrogiego nastawienia lub zwyczajnego wyśmiewania się, lecz wynika z bystrego i myślącego rozumu, a często także pobłażliwej ludzkiej sympatii. To (i nie tylko) rozumiemy przez poczucie humoru ojca Pio: wesołość, promienność, umiejętność rozweselania, żartobliwe, dowcipne, aluzyjne i cięte odpowiedzi, ale nigdy nie przeradzające się w ironię. Był radosnym dawcą, służył Bogu i czynił to z radością, z niewinnym i prostym uśmiechem, który pochodził z czystego serca. Posiadał tę radość świętą, która w Bogu ma swój punkt odniesienia. Rewelacyjny, żywiołowy i błyskotliwy rozmówca, który używał wszelkich sztuczek psychologicznych, aby przykuć uwagę swojego audytorium. Nade wszystko jednak nikt nie zapomina jego wielkiego poczucia humoru. Zabawiał się i zabawiał innych, to znaczy „odciągał" duszę i ciało od zwyczajnych czynności, aby cieszyć się chwilą spokoju i odpoczynku w czasie krótkich, radosnych przerw w pełnieniu posługi. Relaksował się, uczestnicząc zawsze i chętnie w rekreacjach wspólnoty, pamiętając, że miła i braterska rozmowa również stanowi wyraz miłości, a ta jest zawsze drogocenna.
Ze swego niewyczerpanego skarbca wydobywał najbardziej nieprawdopodobne i oryginalne historie, opowiadając je z fascynującą swadą, wywołując zazdrość nawet u najlepszego gawędziarza. Znał i umiał posługiwać się cnotą eutrapelia: ani za dużo, ani za mało. Dowcipny i uprzejmy, zaangażowany mąż Boży, który całą duszą i ciałem wprowadzał pokój i radość.
Każdemu stworzeniu Pan daje swoje talenty, powierzając zadanie obracania nimi. Ojciec Pio uczy nas, że nie powinniśmy pozwolić, aby Boże dary padły na glebę suchą i pełną cierni. Powołany do tego, by powtórzyć w wyjątkowy sposób coś z męki naszego Pana Jezusa Chrystusa, kiedy czuł się przygnieciony ciężkimi próbami, uciekał się do Boga, ofiarował Mu swoje cierpienia, ale szukał także wsparcia i bliskości człowieka. Nie krył łez: były one dla niego pojękiwaniami natury - jak nazywał je św. Leonard da Porto Maurizio.
Chociaż był zatopiony w oceanie Bożej miłości, to jednak uważał się za największego grzesznika, czuł w sobie świętą pokorę, przygotowującą duszę na przyjęcie Boga, który przyjdzie ją wypełnić: Bardzo dobrze zdaję sobie sprawę - pisał ojciec Pio - że nie ma we mnie nic, co było w stanie przyciągnąć spojrzenie naszego najsłodszego Jezusa. Tylko Jego dobroć napełniła duszę moją tyloma dobrami.
Dany przez ojca Pio przykład uczy nas, że uwolnienie się od braków jest konieczym warunkiem osiągnięcia świętości, ale prawdą jest również i to, że świętość nie polega na wyzwoleniu się od wszelkich braków. Uczy nas również, by usuwać niecierpliwość, tak jak się zwija kłębek włóczki, to znaczy ze spokojem i łagodnością, by mieć cierpliwość do swojej niecierpliwości: Nie chcę tracić ducha i chcę tej cnoty dzięki pomocy Jezusa i Maryi.
Ojciec Pio potrafił kochać naturalnie i zwyczajnie, jak kocha i postępuje człowiek naturalny. Familiarnie rozmawiał ze wszystkimi i tak też rozwiązywał ich problemy, nawet jeśli były skomplikowane. Uczył nas, byśmy mieli piękną i jasną wizję życia, był prawdziwym poetą życia: Kto chce kochać Boga, może to uczynić. Wystarczy usunąć z siebie to, co jest w nieładzie. Boga kocha się, wprowadzając lłd.
Jako prawdziwy syn Franciszka z Asyżu nie dostrzegał przeciwstawienia między stworzeniem a Stwórcą: to nie natura jest zepsuta, lecz wola powoduje jej niszczenie. Nie oddaje się bowiem czci Stwórcy, złorzecząc stworzeniu - jak gdyby Bóg Odkupiciel nie pozwalał nam wierzyć w Boga Stwórcę. Natura jest zła tylko wówczas, gdy odrywa się od Boga. Myśl o nadprzyrodzoności nie czyni rzeczy tego świata godnymi pożałowania, ale przywraca im wymiar, jakiego zostary pozbawione. W tym hymnie na cześć Stwórcy nuta radości nie odzywa się fałszywym tonem, co więcej, doskonale współbrzmi z nim nie tylko radość, lecz wręcz radość doskonała.
Śpiewaj i idź dalej - zachęca nas ojciec Pio wraz ze św. Augustynem - śpiewaj głosem, śpiewaj sercem, śpiewaj swoim strojem i jeśli myśl o sobie samym przejmuje cię smutkiem, pomyśl o Bogu - niech cię opromieni radością.
Ojciec Pio był szczery, otwarty, serdeczny, jego pobożność „szła w parze" z lekkim sercem: gdzie jest wiele wiary - napisano - tam też będzie bardzo dużo uśmiechu (w sercu kochającym Boga jest zawsze wiosna - mawiał Proboszcz z Ars, opierając się na własnym doświadczeniu). Przyznawał, że nie może ścierpieć krytykowania i obmawiania braci. Szemranie przyprawia mnie o mdłości. Mamy tyle braków w nas, które możemy krytykować, dlaczego więc mielibyśmy rzucać się na braci? A poza tym, brakiem miłości niszczy się korzeń drzewa życia, przez co wystawia sieje na niebezpieczeństwo zeschnięcia - ale czasami zabawiał się dogryzaniem.
Ojciec Pio właściwie nie miał potrzeby kierować do Pana modlitwy św. Teresy, która lękała się bardziej niezadowolonej zakonnicy niż złych duchów: Wyzwól mnie, o Panie, od głupich pobożności i od świętych z kwaśną twarzą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz