Z o. Marciano Morrą OFMCap, kapucynem i świadkiem życia
świętego Ojca Pio, oraz z Leandro Cascavillą – lekarzem w Domu Ulgi w
Cierpieniu w San Giovanni Rotondo i wicedyrektorem generalnym Grup Modlitwy
Ojca Pio rozmawia Magdalena Guziak-Nowak
To dla mnie
zaszczyt siedzieć z Ojcem przy jednym stole. Nie co dzień zdarza się spotykać
świadka życia świętego człowieka.
O. Marciano Morra: - Dziękuję, ale prawdziwy zaszczyt to
mnie spotkał. I ja, i święty Ojciec Pio przebyliśmy tę samą drogę. On był
kapucynem i ja jestem kapucynem. Przeżywaliśmy ten sam charyzmat, byliśmy
braćmi w tej samej wspólnocie w San Giovanni Rotondo. Mieszkałem razem z nim i
tak jak my teraz siedzimy – jadłem przy tym samym stole.
Miał ulubioną
potrawę?
- Jadał bardzo mało. Brał zawsze trochę makaronu, warzyw,
mięsa, a potem ten talerz przekazywał bratu, który siedział obok. Często
podczas posiłków byłem jego sąsiadem, więc padało na mnie. O. Pio mówił: „Weź i
jedz, bo musisz jeszcze urosnąć”. Ale jak widać niewiele to dało (śmiech).
Jak o. Pio był
postrzegany przez swoich współbraci za życia? Czy już wtedy był otoczony
aureolą świętości?
- To zależy, komu zadałaby pani to pytanie. Bo ocena
człowieka zawsze zależy od stanu ducha tego, który ją wystawia. Już tłumaczę, o
co chodzi. O. Pio był normalny i bardzo ludzki, ale czasami wybuchał i nie
szczędził innym napomnień. Patrząc z boku, ktoś mógłby zapytać, co to za
święty, który na wszystkich krzyczy? Jednak mimo swojej impulsywności
przebywanie w towarzystwie o. Pio było wielką przyjemnością. Potrafił
podtrzymywać rozmowę. Był kontaktowny, miły.
Bardziej
towarzyski czy samotnik?
- Taki i taki. Kiedy musiał się modlić, robił to
intensywnie. Ale kiedy miał być z braćmi, nie stronił od ludzi. Nie lubił
zamykać się w pokoju i przebywać sam ze sobą. Chętnie uczestniczył w tzw.
rekreacji. To czas, kiedy bracia przebywają wspólnie, mogą zjeść ciasteczko i
owoce, wypić coca-colę. W naszej prowincji był zwyczaj, że bardziej uroczyste
rekreacje mieliśmy dziesięć dni przed Wielkim Postem. W takiej sytuacji o. Pio
nigdy nie mówił, że musi iść do kościoła. Przeciwnie – lubił zabawę i żarty.
W tamtych czasach bardzo popularna we Włoszech była gra w
kulki. Rzucało się małymi kulkami tak, aby upadły jak najbliżej największej z
nich. O. Pio, gdy patrzył na grających braci, zawsze komuś kibicował. Albo
mówił do któregoś kapucyna: „Posuń się, kiepsko ci idzie”. Brał od niego kulki
i sam rzucał.
Opowiem jeszcze jedną historyjkę. Widziałem to na własne
oczy. Na tarasie naszego klasztoru odbywało się święto – imieniny jednego z
lekarzy. Jubilat częstował gości różnymi smakołykami. Po poczęstunku jedne z nich
zapytał, gdzie postawić puste butelki po piwie. „W kącie na ziemi” – ktoś odpowiedział.
„Ale zaraz przyjdzie gwardian, powie, że popiliśmy i zostawiliśmy tylko puste
butelki”. „No to weźmy butelki i zrzućmy je z tarasu na ziemię” – dorzucił kolejny.
„A jeśli jakiś brat dostanie w głowę, to dobrze, będzie jednego mniej”.
Wszystko to było małą prowokacją. Często w obecności o.
Pio żartowano i czekano na jego reakcję. Święty przysłuchiwał się tej wymianie
zdań. Potem podniósł się i podszedł do balustrady tarasu. Zobaczył
przechadzającego się o. Rafała, postawnego przełożonego klasztoru. Odwrócił się
do gości i krzyknął: „Idzie właśnie o. Rafał. Jeśli teraz rzucicie butelką i
traficie go w głowę – biedna ta butelka”.
Nie spodziewałam
się. Myśląc o Ojcu Pio, miałam w głowie obraz człowieka, który nigdy nie
odpoczywał, tylko ciągle klęczał.
- To wizja świętości, którą można określić „święty-nadęty”.
Czy może pani coś zanotować?
Oczywiście.
- Podam pani definicję świętego według o. Pio. Święty jest grzesznikiem, który nie zgadza
się na to, żeby nim pozostać. Każdego dnia mówi: „pomyliłem się i nie będę więcej
popełniał tego błędu”. Powtarza to do końca swego życia.
To bardzo ważne, bo zwykle nie zdajemy sobie sprawy, że
święty jest zwyczajnym człowiekiem, ze swoim trudnym charakterem i wadami. Nie jest
aniołem. Popełniamy ten błąd, gdy patrzymy na ludzi wyniesionych na ołtarze,
ale i na ludzi Kościoła, np. kapłanów. Wymagamy, żeby byli idealni, a to po
prostu niemożliwe.
„Nie zabiegał o
sławę, a jednak popularności mogą mu pozazdrościć największe gwiazdy rocka.
Doczekał się gazety, którą kupuje 150 tys. Włochów, a nawet własnej telewizji.
Jego grób szturmuje 8 mln osób rocznie” – to z kapucyńskiej strony www.
Dlaczego, jak to możliwe?
- To jest tajemnica o. Pio. On wcale nie chciał rumoru i
huku wokół swojej skromnej osoby. Miał tylko jedną myśl – ratować dusze.
Wszystko inne go denerwowało i mu przeszkadzało. Nie lubił zbiegowisk. Ale gdy
gromadził się wokół niego tłum, ze sławami, prezydentami i innymi „ważnymi” na
czele, nie uciekał. Czuł natomiast, że spoczywa na nim ogromna
odpowiedzialność.
Pewnego dnia wraz z grupą braci znajdował się na pierwszym
piętrze przy okienku, które wychodziło na plac pełen ludzi. Było oczywiste, że
wszyscy przyszli po to, by zobaczyć się z o. Pio. Brat Ambroży powiedział do
świętego: „Zobacz, ojcze, jak wielki tłum do ciebie przyszedł”, ale w jego
słowach była ironia i sugestia, że kapucyn dba o próżne oklaski. Wtedy o. Pio,
nie spoglądając na tłum, pokazał mu swoje dłonie, a na nich stygmaty zasłonięte
półrękawiczkami. Powiedział tylko: „Zobacz tutaj, jak wielką odpowiedzialność
mam przed Bogiem”.
Matka Teresa z
Kalkuty została ogłoszona świętą wcześniej niż o. Pio, a Jan Paweł II został
beatyfikowany już po siedmiu latach. Dlaczego proces beatyfikacyjny o. Pio nie
rozpoczął się od razu po jego śmierci?
- Wielu naukowców i dostojników kościelnych było przeciwnych
rozpoczynaniu procesu beatyfikacyjnego. Zablokował go papież Paweł VI, mimo że
prywatnie był przyjacielem o. Pio. Pamiętajmy, że święty wywoływał wiele
kontrowersji już za życia. Pytano, jak to możliwe, żeby ogłosić świętym kogoś,
kto był nerwusem i krzyczał na swoim współbraci. Zapomniano o tym, o czym mówił
sam o. Pio – że święty jest
grzesznikiem, który nie zgadza się na to, żeby nim pozostać.
Pan opiekuje się
Grupami Modlitwy Ojca Pio. Jedną z ich najważniejszych intencji jest modlitwa
za Kościół i o nawrócenie grzeszników. Dlaczego?
Leandro Cascavilla: - To dziedzictwo o. Pio. Święty
chciał, żeby grupy wspierały go swoją modlitwą. To z modlitwy miały wyrastać
inne dzieła, jak np. Dom Ulgi w Cierpieniu w San Giovanni Rotondo.
Dlaczego o. Pio
chciał założyć właśnie szpital?
- To dzieło zrodziło się w jego kapłańskim i
franciszkańskim sercu. Bo kiedy mówi się o. Pio, trzeba pójść do źródła, czyli
do św. Franciszka. Pierwszy szpital dedykowany świętemu z Asyżu udało mu się
otworzyć w latach 20. Chciał pomagać chorym i ubogim. To była fundamentalna,
podstawowa inspiracja. Kierował się prostą intuicją – powtarzał, że w chorej
osobie jest Chrystus, który cierpi, w ubogiej – Chrystus, który potrzebuje pomocy.
Natomiast w chorym i ubogim Chrystus mieszka „podwójnie”.
Gdy zaczynał budowę, nie miał nic. Ale nagle zaczęły
spływać ofiary od ludzi z całego świata. W 1956 r. zainaugurowano działalność
Domu Ulgi w Cierpieniu, w którym mam zaszczyt pracować. Szpital miał być jak
świątynia wiedzy i wiary. Bo jeśli w chorym jest Chrystus, to dom dla chorych
ma być świątynią.
O. Marciano Morra: - Czy ja mogę jeszcze coś dodać?
Proszę.
- Bo wizerunek o. Pio jest dość posępny, a nie chciałbym,
by jego czciciele myśleli, że był on mrukowaty. Pewnego dnia przechodził
korytarzem, w którym czekało na niego wielu ludzi, m. in. malarz, który wykonał
jego portret. Obraz nie za bardzo mu się udał – twarz o. Pio przypominała
rozbójnika. Kapucyn, wiedząc dobrze, że to jego podobizna, zapytał artystę: „Co
to za brat, którego namalowałeś?”. „To jest ojciec. Chciałbym prosić o
dedykację i podpis na tym obrazie” – odpowiedział malarz. „Dajcie mi pióro” –
rzekł święty. I napisał: „Nie bójcie się, to jestem ja, o. Pio”.
W: Przewodnik Katolicki nr 38/2013, 22 września, s.
30-31.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz