„Cudowny dar życia"

(por. „Voce", 7/1990)

Margherita Russo i Giovanni Borelli zawarli sakrament małżeństwa w 1990 roku. Mieszkali koło Neapolu. Oboje byli praktykującymi katolikami. Ślubowana przy ołtarzu miłość jeszcze bardziej ich umocniła w życiowym powołaniu dawania siebie nawzajem dla służby życiu. Przypomniały im to odczytane w czasie Mszy świętej ślubnej fragmenty Pisma Świętego, zwłaszcza z 13 rozdziału Pierwszego Listu do Koryntian: „... miłość wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje...". Jak wszyscy młodzi, także i oni byli gotowi na wszystko, pójść w ogień w imię wzajemnej miłości, wierności Bogu i sobie.

Wkrótce po ślubie przyszła próba ich miłości. Najpierw Margherita nie mogła zajść w ciążę, a gdy po roku poczuła się matką, była szczęśliwa; już wyobrażała sobie, jak będzie wyglądało ich dziecko, jak będą je kochali... Niestety, po paru miesiącach Margherita poroniła. Tak było jeszcze dwukrotnie. Oboje byli bardzo przygnębieni. Porady u ginekologa i w poradnictwie rodzinnym przy parafii zdały się na nic. Wszystko wskazywało, że nic nie będzie z upragnionego macierzyństwa.

Mocą dla nich było słowo Boże, pamiętne słowa z liturgii ślubnej i wiara, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Sięgali często do odczytanego podczas liturgii ślubnej fragmentu listu św. Pawła. Dodawali sobie wzajemnie otuchy: miłość wszystko wytrzyma... Wciąż nasuwało się pytanie: dlaczego? Modlili się jeszcze więcej. Przy codziennej wspólnej modlitwie błagali Boga, Dawcę życia, aby ich rodzinę obdarzył nowym życiem, ale i godzili się z wolą Bożą.

Po ośmiu łatach małżeństwa Margherita spotkała się z przyjaciółką, która opowiedziała jej swoje doświadczenie. Ona też miała podobne kłopoty. Na początku ich małżeństwa Opatrzność Boża postawiła krzyż. Było to urodzenie dziecka, które było niewidome. Za poradą przyjaciół wybrała się ze swym niewidomym niemowlęciem do Lourdes, z wiarą i modlitwą zanurzyła je w wodzie i dziecko przejrzało. Przekonała się na sobie, że dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. Mówiła: „Wasz problem jest inny, ale musicie więcej się modlić i wierzyć Bożej Opatrzności. Ona ma swoje plany wobec każdego człowieka, także i wobec was". Na koniec opowiedziała jej o Ojcu Pio, za którego przyczyną Bóg czynił rzeczy nieprawdopodobne. Może i wobec nich coś takiego się stanie? „No tak, słyszałam o nim, niektórzy ludzie nawet tam jeździli, aby za jego przyczyną powierzyć Bogu swoje prośby. Ale teraz, gdy on już w grobie, czeka na kanonizację, która nie wiadomo kiedy się odbędzie..." - odpowiedziała z nutą wątpliwości Margherita. „Mówię ci, módl się do niego, przecież Kościół nie zabrania modlić się do sług Bożych. Tylko módlcie się oboje z wiarą, z ufnością i z poddaniem się woli Bożej" - przyjaciółka mówiła jak wytrawny teolog. Obiecała jej swoją modlitwę w tej intencji.

Tak się rozstały. Rzeczywiście Margherita wraz z mężem zaczęli intensywniej się modlić w tej intencji. Po kilku miesiącach stało się coś niezwykłego. Oboje odczuli w swym mieszkaniu bardzo miły zapach kwiatów. Zdumieni stawiali sobie pytanie, skąd się wziął, bo akurat w mieszkaniu nie było kwiatów. Znajoma jej wytłumaczyła, że zarówno za życia, jak i po śmierci Ojciec Pio dawał w ten sposób znak swej obecności, przyjęcia modlitwy.

Minęło kilka miesięcy i nic. Margherita nie mogła począć tak oczekiwanego dziecka. Pojawiły się nawet wątpliwości, czy ten zapach to nie było jakieś złudzenie. „Nie, czułam to bardzo wyraźnie, pamiętam do dziś" - rzekła do męża. „Bądźmy cierpliwi i módlmy się do skutku" - rzekła zachęcająco. Do głowy przyszły znane sceny związane z narodzeniem Jana Chrzciciela, zwiastowania narodzin Pana Jezusa. Pomyślała sobie: jeśli Bóg wysłuchał próśb bogobojnych Zachariasza i Elżbiety, która była w podeszłym wieku, i dał im syna, jeśli Maryję Dziewicę uczynił może ponowić cudu swej wszechmocy wobec nas? Uczyń nam to, Panie, który jesteś wszechmocny!

Upłynęło parę miesięcy i... Margherita poczuła, że jest w ciąży. Modliła się tylko, aby mogła szczęśliwie urodzić dziecko, aby znowu nie nastąpiło poronienie, aby mogła je wychować na chwałę Boga, realizować swoje życiowe powołanie. W oznaczonym czasie Margherita urodziła ślicznego chłopca, któremu nadała imię Pio, dziękując Bogu za wyjednany jej dar macierzyństwa. Postanowiła zawsze dziękować za cudowny dar życia, a każde spojrzenie na syna było okazją do modlitwy wdzięczności.

O. Gracjan F. Majka OFMCap, Uzdrowienia za wstawiennictwem świętego Ojca Pio, Kraków 2014.