Ojciec Pio, który nigdy nie mówił o sobie samym, również w tych tak uroczystych okolicznościach swego życia nie zmienił swej postawy. Co więcej, jak tylko mógł, ukrywał dar Boży. Przełożeni starali się nie dopuścić, aby te Boskie sprawy doszły do wiadomości tłumów, jednak wieść o tym rozchodziła się błyskawicznie i we wszystkich kierunkach.
„Oblężenie” klasztoru
Zaczęło się wielkie poruszenie wśród ludzi, którzy zaczęli oblegać klasztor i pozbawili go spokoju, jakim cieszył się do tej pory. Ze wszystkich stron świata docierały prośby o modlitwę, często podziękowania za otrzymane łaski. Z najdalszych zakątków przybywali ludzie, kierowani prawdziwym duchem pobożności, a czasem ciekawością.
Gdy pora roku pozwalała, codziennie udzielano tysiące Komunii św., a ojciec Pio spowiadał nawet po 16 godzin dziennie. Powroty do praktyk religijnych, nawrócenia do wiary: wszystko to stanowi dla mnie – jest to świadectwo ówczesnego ojca prowincjała – prawdziwy cud i potwierdza, że Pan chciał objawić tego swojego Wybranego dla dobra dusz i dla chwały swego imienia.
Nie mam wolnej minuty – pisał ojciec Pio w liście z 3 czerwca 1919 roku – cały czas wypełnia mi uwalnianie braci z więzów szatana. Błogosławiony niech będzie Bóg (...) Przybywają tutaj niezliczone rzesze osób z wszystkich klas i obojga płci jedynie w tym celu, aby się wyspowiadać i wyłącznie z tego powodu jestem tu potrzebny. Dokonują się wspaniałe spowiedzi.
Ojciec Pio miał dar podźwigania, umacniania, oświecania i ukierunkowania dusz, które Pan mu „podsyłał”. Ach, oby Pan zechciał zachować na długo tego anioła w ludzkim ciele dla dobra dusz i ku zawstydzeniu niegodziwców! – wołał biskup z Melfi i Rapolla (14 IX 1919), który złożył gorący pocałunek na tych nader wymownych ustach – stygmatach.
Ostrożni, ale nie niewierzący
Nie wszyscy jednak oceniali te wydarzenia podobnie. W okresie, który teraz omawiamy – czyli w roku 1918 i latach następnych – często wysuwano oskarżenia, również bardzo banalne, przeciwko ojcu Pio i jego zakonnym współbraciom. Jednak papież Benedykt XV twierdził, że jest on „jednym z tych naprawdę niezwykłych ludzi, jakich od czasu do czasu Bóg posyła na ziemię, aby nawracał innych”. Dobrze poinformowany przez swoich specjalnych i zaufanych wysłanników, Ojciec Święty napominał, że „dobrze jest zachowywać ostrożność, ale źle jest okazywać tak wielkie niedowiarstwo”.
22 stycznia 1922 roku umarł nagle papież Benedykt XV. 2 czerwca 1922 roku Święte Oficjum [obecna nazwa: Kongregacja Nauki Wiary – przyp. red.], po zbadaniu faktów zaistniałych w osobie ojca Pio, wydaje m. in. następujące polecenia: niech pod żadnym pozorem nie pokazuje tak zwanych stygmatów ani o nich mówi lub daje do pocałowania; ma mieć innego kierownika duchowego niż ojca Benedykta z San Marco in Lamis, z którym powinien zaprzestać jakiegokolwiek porozumiewania się, również listownego; konieczne będzie przeniesienie ojca Pio z San Giovanni Rotondo na inne miejsce poza jego prowincją zakonną; poza tym, ani ojciec Pio, ani nikt inny w jego imieniu, nie powinien odpowiadać na listy, jakie będą kierowane do niego przez pobożne osoby proszące o rady, łaski lub w innych sprawach.
Ojciec Pio skłonił głowę i posłusznie przyjął postanowienia Watykanu. To samo uczynił ojciec Benedykt.
„Pojadę z Ojcem, kiedy i gdzie zechce”
Wobec faktu napływających do San Giovanni Rotondo tłumów, Święte Oficjum, 31 maja 1923 roku, „po uprzednim dochodzeniu w sprawie faktów przypisywanych ojcu Pio z Pietrelciny (...) oświadcza, iż z powyższego dochodzenia nie wynika nadprzyrodzony charakter tych faktów. Zachęca więc wiernych, aby w swoim sposobie postępowania dostosowali się do tej deklaracji”.
Ojciec Pio w milczeniu i w doskonałym posłuszeństwie przyjmuje postanowienie. Jednak nie wszyscy idą za jego przykładem. Nawet po kolejnych oświadczeniach Świętego Oficjum, entuzjazm wielu w dalszym ciągu trwa. Nasilają się wówczas nalegania, by wykonać wydane wcześniej zarządzenie, dotyczące przeniesienia ojca Pio z San Giovanni Rotondo do innego klasztoru. Nie było to jednak łatwe. Wierni burzyli się i grozili – klasztor był pilnowany dniem i nocą. Ci, którzry nakazali dokonanie „natychmiastowego przeniesienia”, nie łudzili się, że to polecenie będzie łatwe do wykonania, dlatego dodali, że należy: „przynajmniej przygotować je, aby jak najszybciej można było je przeprowadzić”.
Dowiedziawszy się o przenosinach, ojciec Pio tak odpowiedział swemu przełożonemu: „Oto jestem do Ojca dyspozycji. Wyjeżdżajmy natychmiast. Kiedy jestem z przełożonym, jestem z Bogiem”. Wówczas dodałem: Pojechałbyś od razu ze mną? Jest już późna noc, dokąd pojedziemy? „Nie wiem. Pojadę z Ojcem, kiedy i gdzie Ojciec zechce”. Była północ. Opanowując wzruszenie, przełożony wyjaśnił, że posłuszeństwo będzie można okazać dopiero po kolejnych poleceniach, jakie przyjdą z Rzymu.
Wydarzenia te miały miejsce w pierwszej połowie sierpnia. W jednym z listów (27 VIII 1923), ojciec Pio potwierdza swoje całkowite posłuszeństwo: „Sądzę, iż nie ma potrzeby powtarzać Ojcu, jak bardzo – dzięki Bogu – jestem gotowy okazać posłuszeństwo każdemu poleceniu, jakie zostanie mi zakomunikowane przez moich przełożonych. Ich głos jest dla mnie głosem Boga, któremu chcę dochować wierność aż do śmierci. I z Jego pomocą okażę posłuszeństwo wszelkiemu nakazowi, bez względu na to, jak bolesny mógłby się wydać mojej nędzy”.
Należało zatem przenieść ojca Pio z zachowaniem wielkiej roztropności i bez zbytniego pośpiechu. Podczas wizyty wysłanego z Rzymu funkcjonariusza policji, mimo licznych zapewnień ludność pozostała nieufna, tak iż przed klasztorem postawiono nieustannie czuwającą straż chłopską, zdecydowaną na wszystko, byle tylko zapobiec przeniesieniu ojca Pio.
Ci, którzy powtarzali: „Gdyby ojciec Pio był dobrym zakonnikiem, okazałby posłuszeństwo i przeniósłby się z San Giovanni”, nie znali lub nie chcieli znać prawdy. Sytuacja nie była taka prosta, jak o tym przekonywano. Ojciec Pio nie wyjeżdżał, ponieważ przełożeni tego nie chcieli! Wydaje się to sprzecznością, ale tak właśnie było. Nigdy nie udało się znaleźć odpowiedniego sposobu i momentu na przenosiny i dlatego ci sami, którzy usilnie pragnęli wykonania wydanych poleceń, wobec niekontrolowanej reakcji ludu zaczęli się kierować roztropnością i cierpliwością.
„Święte stworzenie”
Podczas gdy inni prowadzili śledztwa, kłócili się i oskarżali, ojciec Pio z cudowną cierpliwością – jak opowiadał ówczesny ojciec gwardian – zadowala wszystkich, chociaż niezbyt dobrze się czuje, jest bardzo słaby, a goście przyjeżdżają bezustannie. Światłości promieniejącej z jego cnoty nie są w stanie zaćmić chmury – przeszkody, jakimi na próżno próbuje się utrudniać mu „wstępowanie do Boga”. Chór, kościół i cela – oto całe jego życie. Zawsze ta sama praca, zawsze to samo przebywanie na ustroniu. Taki styl życia zostaje boleśnie przerwany 3 stycznia 1929 roku, kiedy to w San Giovanni Rotondo umiera jego matka, która przyjechała, aby po kilku latach niewidzenia spędzić blisko syna święta Bożego Narodzenia.
Ci, którzy mają szczęście spotkać się z nim, stają się jego entuzjastami i odjeżdżają podniesieni na duchu, złożywszy u jego stóp własne nędze i cierpienia. Na wielu stronach pamiętnika, spisywanego przez ówczesnego ojca gwardiana, są notatki o takiej treści: rano ojciec zajmował się spowiedzią; do wieczora ciągle przemieszczali się ludzie, którzy przyjeżdżają tu, aby się wyspowiadać; do godziny jedenastej w konfesjonałach spowiada trzech ojców, a potem od pół do czwartej do pół do siódmej cały czas spowiada się mężczyzn i kobiety; Wielki Czwartek 800 osób (w tym kościółku!); mężczyzn 350; Komunii 700, wszystkim Komunii udzielił celebrans, ojciec Pio; ojciec Pio jest zawsze gotowy spowiadać, nawet kiedy jest słaby i niedysponowany: „przez cały dzień ojciec zajmuje się wysłuchiwaniem słabości i bólów takiego czy innego, i czyni to naprawdę z godną podziwu, właściwą świętym cierpliwością, ponieważ tylko ludzkimi siłami nie byłby w stanie wytrzymać tego tak długo i codziennie.
Potwierdzają to świadectwa wiernych. Pewien proboszcz: „Jestem w wielkiej depresji fizycznej i moralnej, marzy mi się i gorąco pragnę, żeby nadszedł taki moment, kiedy zrobię wypad do San Giovanni, aby umocnić się na duszy; pewien uczeń z Królewskiej Akademii w Modenie wspomina, że „bardzo daleko, na pokrytym zielenią wzgórzu, w czystości ducha święte stworzenie, wrażliwe na wszelką ludzką nędzę, modli się do Ojca, wstawia się za ubogimi i opuszczonymi tego świata” i wraca, aby prosić o duchową opiekę; osoba nawrócona: „wystarczyło, że zbliżyłem się do niego, abym zbliżył się do Boga. Jestem szczęśliwy, po Bożemu szczęśliwy”.
***
W tym naznaczonym cierpieniem okresie swego życia, ojciec Pio dał doskonały przykład posłuszeństwa. Nic nie burzyło jego spokoju. Jak mówił ojciec gwardian, szedł swoją drogą niezmącenie i posłusznie aż do najmniejszego szczegółu, nie czynił uwag dotyczących innowacji wprowadzonych do jego życia. Charakterystyczny uśmiech zawsze gościł na jego ustach, nieprzerwanie z serdecznością odnosił się do wszystkich. „Wydaje mi się, iż zauważyłem tylko jedno: przejmuje się, czy wypełnia do końca misję czynienia dobra w duszach. Według mnie, tak – odpowiadał twierdząco sam sobie ojciec gwardian – ponieważ jest przykładem ofiary z własnej woli na rzecz woli przełożonych”.
Była to jednak pogoda ducha zdobywana wysiłkiem. Powoli, z bólem, ale wielkodusznie upodobniał swoją wolę do woli Chrystusa ukrzyżowanego z posłuszeństwa.
Źródłem, z którego czerpał siłę i wytrwałość była modlitwa. Można powiedzieć, że ojciec Pio po spełnieniu posługi kapłańskiej „niemal cały dzień spędza na ciągłej modlitwie, szczególnie myślnej”. Wieczorem pozostawał na chórze przez wiele godzin. Zawsze i przez wszystkich podziwiana była jego uwaga, pobożność i skupienie podczas odprawiania Mszy świętej. Przygotowanie do niej i dziękczynienie przeciągały się ponad godzinę.
„Choćby wielka była próba – podpowiada nam sam ojciec Pio (list z 7 XII 1915 r.) – jakiej Pan was będzie poddawał (...) nie traćcie nigdy odwagi. Z synowskim oddaniem uciekajcie się do Jezusa (...). Moc Boga, to prawda, nad wszystkim odnosi zwycięstwo, lecz pokorna i pełna boleści modlitwa triumfuje nad samym Bogiem (...). Ach, gdyby wszyscy ludzie przeżywali w sobie tę wielką tajemnicę życia chrześcijańskiego, jakże obfitych owoców świętości by doświadczali!”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz