(por. „La Casa", 19/1979)
Romana Pascotini Bianchi mieszkała na północy Włoch w miejscowości Gemona. Prowadziła przeciętne życie religijne. Wydawało się jej, że jest wystarczająco religijna, jest katoliczką jak wszyscy inni. Była zdrowa, cieszyła się życiem. Tak było do jakiegoś czasu. W 1961 roku doznała urazu kręgosłupa. Po badaniach lekarze uznałi, że nastąpiło poważne uszkodzenie kręgosłupa (artretyzm). Cierpiała bardzo. Leki niewiele pomagały, tym bardziej że - jak się okazało - była uczulona na przepisane jej środki medyczne. Buntowała się, stawiała pytania, na które nie znajdowała odpowiedzi.
Pocieszanie przez rodzinę, znajomych wzbudzało w niej jeszcze większe rozdrażnienie. W duszy myślała sobie: dobrze wam tak mówić, gdy cieszycie się zdrowiem, macie rodziny, mężów, żony, urocze dzieci, a ja? Wprawdzie mam męża, trójkę dzieci, ale... Była niezadowolona z życia. Pewnego dnia odwiedziła ją Francesca, znajoma, córka duchowa Ojca Pio. Ona też ją pocieszała, opowiedziała jej o działalności tajemniczego zakonnika w San Giovanni Rotondo, o tym, że nosi na swym ciele rany Chrystusa, że uzdrawia, nawraca łudzi. Romana zaciekawiła się tym opowiadaniem. Może by tam pojechała? Ale od razu przyszła zniechęcająca myśl: za co tam pojechać? Jestem za biedna i nie stać mnie na taką podróż. Tb daleki świat, setki kilometrów... a ponadto czy to coś pomoże?
Coś ją jednak tam ciągnęło. Na pożegnanie powiedziała znajomej, że się zastanowi, a co do propozycji wyjazdu poprosiła, by przyszła do niej za parę dni. Francesca obiecała modlitwę w jej intencji i poprosiła, by mimo wszystko więcej się modliła, by ufała Bogu. I znowu pokusa: przecież tyle się modliła i nic... jak tu ufać, skoro lekarze mówią, że nadzieje na wyzdrowienie są bardzo nikłe...
Od tego dnia Francesca odwiedzała ją bardzo często, wskazywała na moc modlitwy, przekazywała teksty modlitw, mówiła o Ojcu Pio. Romanie jakoś nie szła modlitwa. W sercu wzbudziła się zazdrość, że inni potrafią, a ona nie? Francesca dodawała jej otuchy, próbowała modlić się razem z nią, a zarazem przygotowywała ją do dalekiej podróży do San Giovanni Rotondo. W końcu Romana zdecydowała: pojadę tam. Podzieliła się tym tylko z mężem i córkami, nie mówiąc nic teściom, z którymi mieszkali razem. Postanowiła pojechać z najstarszą córką Angelą. Była trzecia dekada czerwca 1963 roku. Teść, gdy się dowiedział, zdenerwowany powiedział: „Kobieto, czyś oszalała! Jechać tak daleko pociągiem? Z trudem się poruszasz o kuli, wszystko cię boli. A jak ci Ojciec Pio nie pomoże? Jeszcze się jeszcze bardziej rozchorujesz... Czy nie szkoda ci pieniędzy, twego zdrowia i twoich dzieci?".
„Tato - odrzekła - to już postanowione i jadę tam z Angelą. Trzeba ufać Bogu!".
„A skądżeś taka mądra. Przecież tak nie mówiłaś. Zresztą rób, jak uważasz, bo masz swoje lata..." „Mam w sercu dwie intencje: moje zdrowie i zgodę w rodzinie" (teść był skłócony z synem, a jej mężem). Mąż musiał zostać sam z dwójką najmłodszych dzieci.
Francesca odwiozła ją swoim samochodem na dworzec kolejowy. Francesca dała jej list, aby przy spotkaniu wręczyła go Ojcu Pio. Z trudem wsiadła do wagonu. Daleka podróż jakoś się nie dłużyła. Patrząc przez okno, modliła się w myśli. Nawet nie zastanawiała się, ofiarowując Bogu swe cierpienia, choć boleśnie je odczuwała. Tak dotarła do Foggii, a potem autobusem pod górę Gargano do klasztoru kapucynów w San Giovanni Rotondo.
Na szczęście miała dość siły, aby po takiej podróży wejść na klasztorny korytarz, by - jak to czynili inni - przekazać list Ojcu Pio od koleżanki i samej poprosić o te dwie łaski.
Nadeszła oczekiwana chwila. Ustawiła się w korytarzu wraz z oczekującymi. Nadszedł Ojciec Pio: pochylony, jakby przybity cierpieniem. Gdy ją zobaczył, popatrzył wnikliwie i rzekł dziwne, enigmatyczne słowa: „Kobieto, ubierz się po chrześcijańsku!" i poszedł dalej, udzielając błogosławieństwa. Nawet jej nie wysłuchał, tylko brat wziął list.
Romana zastanawiała się: O co mu chodziło? Co miał na myśli? Przecież była ubrana przyzwoicie! Długo nad tym medytowała. Usiadła w ławce, chcąc dociec sensu wypowiedzianych słów. Pomyślała: Ojciec Pio to naprawdę mąż Boży, a jej serce jest tak oziębłe, że właściwie to się nie modli! Starała się usprawiedliwić: jak w takim cierpieniu się modlić? Od razu nasunęło się kolejne pytanie: a co było przedtem, gdy byłam zdrowa?
29 czerwca przyszła kolej na Romanę, aby się wyspowiadać. Myślała, że chyba dobrze się przygotowała, bo na to miała kilka dni, że to będzie zwyczajne wyznanie grzechów, żal, nałożenie pokuty i rozgrzeszenie. Tymczasem Ojciec Pio ją zaskoczył pytaniami uprzedzającymi wyznanie grzechów:
- Czy chodzisz w niedzielę i święta na Mszę świętą?
- Ojcze, nie, bo jestem poważnie chora, nie mogę się poruszać.
- A czy byłaś na Wielkanoc do spowiedzi i Komunii świętej?
- Nie, bo jestem chora.
Ojciec Pio był tak oburzony, że aż wykrzyknął:
- Aleś podła! Jakże jesteś nieszczęśliwa!
- Ojcze, jestem załamana, zniechęcona do życia. Mam dość wszystkiego...
A Ojciec Pio na to:
- Gdybyś tak bardzo była chora, to byś nie wybierała się tutaj, tak daleko, aż z Friuli!
Po chwili Ojciec Pio się uspokoił. Coś mruknął pod nosem i powiedział: „Wyznaj teraz szczerze swoje grzechy". Romana otrzymała rozgrzeszenie.
- Idź w pokoju i przywdziej na siebie szatę życia chrześcijańskiego.
Słowa Ojca Pio stały się jakby uderzeniem kijem w plecy. Nieoczekiwanie zaczęła się modlić. Jej dusza została uzdrowiona. Potem przyszło uzdrowienie ciała. Po paru tygodniach, ku zdumieniu lekarzy, jej kręgosłup zaczął funkcjonować normalnie. Romana została uzdrowiona na duszy i na ciele. I jeszcze jedną łaskę otrzymała: mąż pojednał się z ojcem. Jak to się stało? Wdzięczna Romana zaczęła nowe życie, stała się chrześcijanką.
O. Gracjan F. Majka OFMCap, Uzdrowienia za wstawiennictwem świętego Ojca Pio, Kraków 2014.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz