Niekiedy zadaję sobie pytanie, czy są dusze, które nie czują w sobie owego płonącego ognia, wtedy szczególnie, kiedy znajdują się przed Nim, ukrytym w Najświętszym Sakramencie. Mnie wydaje się to niemożliwe, a najbardziej już, gdy jest to kapłan czy zakonnik. Może dusze twierdzące, że nie czują tego ognia, nie zauważają go z racji ich większego serca... Przystaję na to tylko dzięki tej życzliwej interpretacji, nie chcąc im przypinać wstydliwej łatki kłamców.
Bywają chwile, w których przychodzi mi na myśl surowość Jezusa, i wtedy robi mi się smutno. Zaczynam rozważać Jego łaskawość i zaraz doznaję pociechy.
Nie potrafię się oprzeć pragnieniu całkowitego oddania się tej słodyczy, temu szczęściu... Czym jest, Ojcze, to, co czuję? W Jezusie pokładam tak wielką ufność, że nawet gdybym ujrzał otwarte przede mną piekło i znalazł się na krawędzi przepaści, nie straciłbym zaufania, nie poddałbym się rozpaczy. Nadał bym Mu ufał.
Taka jest ufność, którą budzi we mnie Jego łagodność. Gdy zaczynam rozważać ciężkie wałki z demonem, dzięki Bożej pomocy zakończone sukcesem, stwierdzam, że jest ich tak wiele, że nie sposób zliczyć.
Gdyby On mi nie podał ręki, któż wie, ile razy zachwiałaby się moja wiara, moja nadzieja, ile razy utraciłbym miłość? Jak często mój umysł uległby zaciemnieniu, gdyby Jezus, Słońce Wiekuiste, go nie oświecił!
Przyznaję, oczywiście, że wszystko to jest dziełem Jego nieskończonej miłości. Niczego mi nie odmawiał. Muszę nawet oświadczyć, że dawał mi więcej, niż Go prosiłem.
za: 365 dni z Ojcem Pio, Poznań 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz