Wszystkie udręki, fizyczne i duchowe, sprzęgły się ze sobą, żeby mi obrzydzić życie. Czuję zamieszanie w duchu; chciałbym - nie powiem modlić się, to byłoby nazbyt wiele - pragnąłbym tylko sformułować choćby jedną myśl o Bogu, jednak w tym stanie nic nie wydaje mi się możliwe. Zdaje mi się wtedy, że pełno jest we mnie niedoskonałości, opuszcza mnie cała odwaga, którą miałem przed tym. Jestem tak bardzo słaby, że nie mogę ani praktykować cnoty, ani opierać się atakom nieprzyjaciół. W takich chwilach bardziej niż kiedykolwiek jestem przekonany, że do niczego się nie nadaję. Napełnia mnie bezbrzeżny smutek i przychodzi mi do głowy straszna myśl, że jestem fantastą, nie zdając sobie nawet z tego sprawy. Jeden Bóg wie, jaka to straszna dla mnie męczarnia! Myślę, że może Pan, karząc mnie za moje niewierności, nie pozwoli, żebym - nawet tego nie wiedząc - wprowadzał w błąd siebie samego i moich duchowych kierowników. Jak jednak rozwiać te wątpliwości, jeśli dzięki światłu, będącemu w duszy, bardzo dobrze znam swoje niezliczone upadki, które - mimo tylu skarbów złożonych we mnie przez Pana - nieustannie niedobrowolnie popełniam?
Moje serce kocha wtedy z całą mocą to, co poznaje umysł, a nawet bardziej jeszcze - to widzę jasno i w całej prawdzie. Nie mam co do tego cienia wątpliwości i jestem tak pewny swej miłości, że po prawdach wiary niczego innego nie jestem tak pewny, jak tego właśnie.
Gdy trwa ten stan, mogę powiedzieć z największym przekonaniem to, że Boga nie obrażam więcej niż zazwyczaj i dzięki łasce nieba nigdy nie tracę zaufania do Niego. Gdy tylko zobaczę, że Pan przychodzi i chce działać we mnie, stan ten od razu mija. Umysł napełnia się światłem; widzę, jak powracają siła i wszystkie moje dobre pragnienia, odczuwam znaczną ulgę nawet w słabościach ciała.
za: 365 dni z Ojcem Pio, Poznań 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz