Innym razem, i to dość często, doznaję tak gwałtownych porywów, że czuję się tak, jakby Bóg mnie unicestwiał i jakbym miał za chwilę umrzeć. Wszystko to nie stanowi następstwa rozważań, lecz jest powodowane wewnętrznym żarem i miłością tak potężną, że gdyby Pan nie przyszedł mi z pomocą, jej płomień strawiłby mnie w kilka chwil.
W przeszłości udawało mi się niekiedy moim własnym wysiłkiem wyciszyć te porywy, teraz natomiast nie starcza mi sił, by się im przeciwstawić. Wszystko, co mogę na ten temat powiedzieć bez obawy pobłądzenia, to fakt, że w żaden sposób nie przyczyniam się do takich doświadczeń. W takich chwilach czuję, że duszę trawi gorące pragnienie odejścia z tego świata, a gdy widzę, że nie zostaje zaspokojone, dusza znosi udręki - bolesne, a jednocześnie rozkoszne - i chciałbym, żeby się one nigdy nie zakończyły.
Duszy wydaje się, że w podobnych stanach wszyscy pozostań doznają jakiejś pociechy i umocnienia w udręczeniu, i tytko ona jedna cierpi. Męki, których doświadcza w swej głębi, do tego stopnia przewyższają możności jej słabej natury, że nie potrafiłaby ich znosić, gdyby litościwy Pan sam nie przyszedł i nie złagodził ich gwałtowności, wprowadzając ją w stany uniesień, dzięki którym biedny motylek uspokaja się i odzyskuje równowagę: Pan daje jej wtedy zakosztować rozkoszy, których jest spragniona, bądź też odsłania przed nią wzniosłe tajemnice.
za: 365 dni z Ojcem Pio, Poznań 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz