6 stycznia
W ciemnościach nocy kieruję wzrok ku wschodowi, by ujrzeć ową cudowną gwiazdę, która naszych ojców prowadziła do groty betlejemskiej. Na próżno jednak wytężam wzrok, nie widzę jasnego światła wschodzącej gwiazdy. Im bardziej się wpatruję, tym mniej widzę; im bardziej się wysilam i gorącym sercem jej poszukuję, tym gęstsze spowijają mnie ciemności. Samotny jestem za dnia, samotny nocą, ani jeden promień światła mnie nie oświeca, ani jedna kropla ochłody nie podsyca płomienia, który mnie ciągle pożera, a nigdy nie spala.
Raz jeden tylko w najtajniejszej i najbardziej wewnętrznej części mego ducha poczułem coś tak delikatnego, że nie wiem, jak mógłbym to objaśnić. Niczego nie mogąc zobaczyć, dusza najpierw odczuła Jego obecność, a następnie, tak bym to powiedział, On zbliżył się i tak mocno przylgnął do duszy, że w pełni odczuła to Jego dotknięcie, tak jak czujemy - żeby dać Ci choćby blade wyobrażenie tego - gdy nasze ciało dotknie drugiego.
Nie potrafię tego inaczej wyrazić, wyznam Ci tylko, że z początku ogarnęło mnie przerażenie; po chwili jednak zmieniło się ono w niebiańskie upojenie. Zdawało mi się, że nie jestem już w stanie pielgrzyma, i nie umiałbym Ci powiedzieć, czy - kiedy to nastąpiło - byłem jeszcze w tym ciele, czy nie. Sam Bóg to wie, ja zaś nie potrafię nic innego powiedzieć, żeby Ci lepiej wyjaśnić to wydarzenie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz