28 stycznia
Córko moja, uwierzmy w tę wielką i straszną prawdę i przyjmijmy ją: miłość własna nigdy nie umiera przed naszą śmiercią. Z pewnością sprawia nam ból ta smutna prawda, odziedziczona przez nas jako kara za grzech początków. Trzeba ją jednak przyjąć i nie tracić cierpliwości dla siebie, a jak nas poucza Bóg, w cierpliwości posiądziemy naszą duszę. Będziemy ją posiadać w sposób tym bardziej stały, im mniej w niej będzie niepokoju i zamieszania - także w tym, co dotyczy naszych niedoskonałości.
Odczuwalne napaści i ukryte oddziaływanie miłości własnej zawsze będą naszym udziałem, jak długo będziemy stąpać po tej naszej ziemi. Wystarczy, żebyśmy nie wyrażali świadomie zgody na nią, a wtedy nie będziemy obrażali Boga i kalali naszej duszy. Ta cnota świętej obojętności jest tak wspaniała, że nigdy nie zdoła jej osiągnąć ani stary człowiek, ani nasza zmysłowa część, ani ludzka natura swymi przyrodzonymi władzami. Wszystko wskazuje na to, że nawet sam Boski Mistrz, jako Syn Adama, mimo iż był bez grzechu, w swej części
zmysłowej i w swych władzach przyrodzonych rzeczywiście nie był nieczuły, co więcej, nie pragnął umrzeć na krzyżu; decyzja przyjęcia krzyża mogła zapaść tylko w duchu, czyli w części wyższej, we władzach pozostających pod panowaniem łaski.
Odwagi, moja Córeczko, bądź spokojna. Jeśli na skutek nagłego poruszenia miłości własnej i namiętności zdarzy Ci się naruszyć prawa tej obojętności w sprawach bez większego znaczenia, gdy tylko będziesz mogła, padnij w swym sercu na twarz przed Bogiem i wołaj do Niego z ufnością i pokorą: „Miłosierdzia, Panie! Jestem taka biedna i słaba". A potem wstań w pokoju i ze spokojnym, jasnym duchem, ze świętą obojętnością, wróć do rozpoczętej pracy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz