Było to w chórze, rankiem dwudziestego dnia poprzedniego miesiąca [września - przyp. red.], po Mszy Świętej: nagle poczułem w sobie uspokojenie, podobne do cichego snu. Wszystkie moje zmysły wewnętrzne i zewnętrzne, a nawet władze duszy, ogarnął niemożliwy do opisania pokój. Wokół mnie i we mnie samym zapanowało całkowite milczenie. Nagie pojawił się wielki pokój, zgoda na całkowite pozbawienie mnie wszystkiego i w tej ruinie - spokój. Wszystko to stało się w mgnieniu oka.
Gdy to się działo, nagle ujrzałem przed sobą tajemniczą postać, podobną do tej, którą widziałem piątego sierpnia, z tą jedną różnicą: jej ręce, stopy i bok spływały krwią.
Widok jej przeraził mnie; nie potrafiłbym wyrazić tego, co przeżywałem w owej chwili. Czułem się, jakbym umierał, i byłbym z pewnością umarł, gdyby Pan nie podtrzymał mego serca, które niemal wyskakiwało z piersi.
Postać znikła mi z oczu, ja zaś spostrzegłem, że moje ręce, stopy i bok były przebite i broczyły krwią. Wyobraź sobie moje przerażenie spowodowane tym doświadczeniem, które zresztą od tego czasu przeżywam niemal każdego dnia.
Rana serca broczy krwią nieustannie, zwłaszcza od czwartku wieczór do soboty. Ojcze, umieram z bólu, a w głębi mej duszy panuje przerażenie i zawstydzenie. Boję się, że jeśli Pan nie wysłucha jęków mojego strapionego serca i nie zaprzestanie we mnie tego działania, wtedy umrę z wykrwawienia. Czy Jezus - tak dobry przecież! - udzieli mi tej łaski?
Czy przynajmniej odejmie ode mnie ten wstyd, którego doznaję z powodu owych zewnętrznych znaków? Będę głośno wołał do Niego i nie przestanę Go zaklinać, żeby okazał mi swoje miłosierdzie i oddalił ode mnie nie samo cierpienie, nie ból, ponieważ to uważam za niemożliwe, zresztą chcę upajać się bólem. Chcę, żeby oddalił te znaki zewnętrzne, które mnie zawstydzają i upokarzają, tak że nie sposób tego opisać ani wytrzymać.
za: 365 dni z Ojcem Pio, Poznań 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz