Jakiś głos smutny, ale słodki, odzywał się w moim biednym sercu: było to ostrzeżenie kochającego Ojca, który ukazywał duszy swego syna niebezpieczeństwa mogące na niego czyhać w życiowych walkach. Był to głos dobrotliwego Ojca, który chciał oderwać serce swego syna od owych infantylnych, niewinnych miłości. Głos kochającego Ojca, który szeptał do uszu i do serca syna, zazdrośnie wzywając do całkowitego oderwania się od gliny i błota, i do całkowitego oddania się Jemu.
Wołał do niego żarliwie, pełnymi miłości westchnieniami, błaganiem niewymownym, łagodnymi, słodkimi słowami przywoływał do siebie, chcąc go mieć na swoją wyłączną własność. Co więcej, jakby zazdrosny o syna, często pozwalał, żeby stworzenie, dziecko ziemi i błota, kopało i okładało niewdzięcznie pięściami syna, tak serdecznie i głęboko kochanego przez Niego. On zaś rozumiał, jak bardzo zwodnicza i kłamliwa była miłość, którą niewinnie i infantylnie żywił do stworzeń...
Ja, niewdzięczny syn, wszystko wtedy rozumiałem i wpatrywałem się w ten groźny, straszliwy obraz, który ukazywał mi w swym nieskończonym miłosierdziu - obraz rzeczywiście pozbawiony złudzeń, obraz, który mógł przerazić i lękiem napełnić nawet dusze najbardziej wypróbowane.
Gdy tylko ujrzałem to plugastwo, tę nędzę, zaraz wzywałem najświętsze imiona Jezusa i Maryi, żarliwie i trwożnie prosząc dobrego Ojca, by przyszedł mi z pomocą. Odpowiadając natychmiast na moje wołanie, przychodził do mnie, a widząc, że usiłowałem oddalić od siebie ten nieszczęsny obraz, uśmiechał się do mnie, zapraszał do rozpoczęcia innego życia - tak mi się przynajmniej wydawało. Dawał mi do zrozumienia, że bezpiecznym portem, azylem pokoju jest dla mnie zastęp wojska niebieskiego (list do sióstr Campanile - 1922).
365 dni z Ojcem Pio, Poznań 2009.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz